| |
CZĘŚĆ DRUGA
Obejmująca szczegóły linii
pochodzącej od Józefa Chełmickiego, syna Antoniego, od r. 1735
w połączeniu od czasu, jak ta linia połączyła się związkiem
małżeńskim z linią po Piotrze Chełmickim, tzw linia poznańska.
Ogólny zbiór wiadomości doprowadzony według załączonego
przy tej kronice drzewa genealogicznego do dziada mego Józefa,
przedstawiający koleje jakie rodziny nasze przechodziły,
okazuje się, że rodzina Chełmickich od najdawniejszych czasów
do których sięga o niej wiadomość, była w posiadaniu wiejskich majątków w ich rodzinnej
okolicy jaką jest Ziemia Dobrzyńska. Że wielu z nich odbywało
urzęda i nie masz śladu, żeby który na nich skaził zaufanie
publiczne, znajdujemy raczej przykłady poświęcenia się dla
ojczystego kraju. Nie widać w ich rodzie ubiegających się o świetne
stopnie i honory. To wyrzeczenie się pychy, do której natura
ludzka tyle wskazuje skłonności może było skutkiem więcej
szczęśliwego trafu, a może tej w nich pierwiastkowej
staropolskiej cnoty i zamiłowania owej szlacheckiej równości, z której powstało przysłowie,
że “Szlachcic na zagrodzie - równy wojewodzie”. Wolni od
pychy, pojmowali dobrze ducha prawdy, jaką nam wiekopomny
wieszcz z Czarnolasu w swym wierszu zostawił “Ten pan zdaniem
mojem - kto przestał na swojem”.
Można tu zawsze uczynić ten
wniosek, że przestając na mniejszem, dlatego tyle wieków
przetrwali. Któż bowiem nie przyzna, że taż sama pycha, która
jest najczęściej ludziom powodem i bodźcem do wynoszenia na
coraz wyższe stopnie, taż sama przywodzi ich zwykle do rychlejszego, a czasem haniebnego
przypadku. Tu jest więc miejsce do przestrogi, że lepiej jest
za młodu starać się o przymioty dla których nas wyższe
towarzystwa szukają, bo wtenczas najczęściej zamiast swobody
doświadczamy to, co tak trafnie jeden z pisarzy francuskich zdefiniował: “Ceux
qui se vonent á la vie du grand mond, ont tres souvent a avaler
un crapaud” (Chamfort).
Nie przeszkadza to jednak młodym ludziom, aby odebrawszy od
rodziców dobre wychowanie domowe, następnie wyniósłszy ze szkół
naukowe wykształcenie, aby tacy mówię, unikając towarzystw
burszowskich starali się raczej o przystępstw do takich
towarzystw, gdzie nabyć by mogli tego zewnętrznego poloru, jaki
zwykł czynić człowieka przyjemniejszym i staje się dla niego
na każdym jego kroku, według
znanego przysłowia: biletem rekomendacyjnym. Nie należy jeszcze
i tego spuszczać z uwagi, że jeżeli sprzyjające okoliczności
wprowadzą którego na wyższe szczeble, niechaj się nie upaja
próżnością i dumą, ale owszem całkiem swem ułożeniem
niech da to poznać ze siebie,
że wszystkie dawniejsze stosunki są mu zarówno miłe, że te
wyższe szczeble uważa tylko za stanowisko, na którym chciałby
się stać użyteczniejszym w obywatelstwie. Przez ten sposób
zjedna sobie tem większy szacunek i wzięcie u wyższych, a u równych sobie, zamiast zazdrości,
tem większą miłość. Towarzysząca mu wszędzie otwartość i
uprzejmość szczerego serca, przy tem grzeczność dla
wszystkich równa, w całem ułożeniu uczyni jego powierzchowność
łatwą a nie wymuszoną. Takiego ukształcenia, człowiek, którego obyczajem, tak w życiu
domowem jak publicznem nie masz nic do zarzucenia, zyska z pewnością
dla siebie bez zazdrości powszechny szacunek i zaufanie.
W błędzie jest każdy kto sądzi, że taki sam szacunek i wzięcie
zyskać można zabiegami i przez występowanie ze zbytkowną gościnnością.
O jakże to często widzimy otwierane gościnne progi tam, gdzie
chcą zyskać popularność dla osiągnięcia osobistych widoków,
albo dla pokrycia niegodnych błędów swojego życia, czasami
nawet krzywd ludzkości lub publicznego dobra, przez które
nagromadzili swe bogate zbiory.
Są w błędzie i tacy, którzy
dogadzając swym nałogowym chęciom w używaniu nie zapracowanej
zwykle, ale odebranej w spadku rodzinnej fortuny, zastawiają się
popularnością przyswojoną w tradycji po przodkach, u których
powszechną była rozrzutność i nieoględność w wydatkach.
Ależ podobne postępowanie i podobne wyobrażenia popularności
mogą usprawiedliwić naszych przodków tylko dawnemi czasy, nie
dobrocią zasady, ale przemijającym stanem stosunków względem stanów niższych w narodzie, kiedy
ta sama ręka, która rozrzucała pieniądze, taż sama zasłaniała
chrześcijaństwo od barbarzyńskich napadów wschodu, która
odbijała tatarom branki wieśniaków polskich i ze wszystkich
stron zasłaniała kraj od nieprzyjaciół. Wtenczas znękany trudami obozów
Szlachcic Polski, zyskiwał prawo do swobodniejszego życia w
kraju, któremu odzyskał spokojność i bezpieczeństwo. Wówczas
odbierając w nagrodę gotowe intraty w dożywociu z narodowych starostw, oparty na swych przywilejach
szlachetny przedstawiał obraz, gdyż tą
samą ręką rozrzucał pieniądze pomiędzy uboższych, którzy
pracowali na niego, a on oddany publicznym usługom kraju, dawno
w dodatku krew swoją za niego przelewał.
Ale dzisiejszy stan społeczeństwa zupełnie się odmienił:
powinniśmy go dziś lepiej rozumieć i inaczej stan dzisiejszy
postępowej Cywilizacji oceniać - “Tempora mutantur, et nos
mutatur in illis” - (Czasy się zmieniają i my wraz z nimi) -
dziś wewnętrzne przymioty, nie sama tylko odwaga i męstwo
powinny nas czynić zdolnymi
dla użytku kraju.
Nadzieja w Bogu, że ludy chrześcijańskie, które dziś w
cudzej sprawie poddają się rozlewowi swej krwi, dla nasycenia
chciwości i dumy, że zamiast wzorem azjatyckich pogan najeżdżać
cudze ziemie, pójdą za głosem Chrystusa, który nam w Piśmie
Świętym i Dziesięciorgu Przykazań zalecił. Dziś nie hulanką,
ale prawdziwą zasługą powinniśmy się starać o popularność,
czyli przyjaźń naszych współbraci, aby każdy będąc użytecznym
członkiem towarzystwa zasługiwał mu się pracą i zdolnościami, aby był tem samem każdemu z nich użytecznym.
Niech nas Bóg strzeże od chciwości i brudnego egoizmu, bo tem
nie tylko zrażamy sobie ludzi, ale najczęściej i przeciw Bogu
grzeszymy. Życie ponad stan, chęć równania się możniejszym,
zawsze nas do znikczemnienia
i upadku prowadzi. Nie dowodzi ten wewnętrznych zalet, który
chce się powierzchownością krasić. Tem dowodzi on raczej
pychy, której Bóg nigdy nie błogosławi. Lubi ona się
podszywać pod ten rodzaj dumy, a właściwiej godności, jaką
człowiek każdy z prawa
przyrodzonego odebrał, ale zapominają tacy, że taż godność
człowieka skąd inąd swój żywioł czerpie, ona właściwsze i
szanowniejsze charakteryzujące ją cechy, które nie ze stosunku
drugich do siebie ludzi, lecz z własnej nieskazitelnej duszy człowieka każdego wypływają, to jest: z
jego godziwych obyczajów, jego zdolności w wykonywaniu z pożytkiem
i chlubą obowiązków swojego stanu. W ten sposób zyskana w społeczeństwie
godność ma inną zasługę, nad tę, jaką sobie w przeciwnym
razie w drugich niezasłużenie dla siebie nakazywać chcemy. Wtenczas u
takich mniemana duma godności człowieczej wyradza się w ową
ohydną pychę żądającą, aby ludzie naszą niedołężność
moralną wyżej nad prawdziwą wartość cenili. Sami własnej
duszy niedołężnością czując się upokorzeni, często oburzamy się niesprawiedliwie, gdyż
nam się zdaje, że nas upokarzają drudzy. Tak to nas własna miłość
zaślepia zwykła.
Żyć ponad stan, jest to żyć prędzej czy później, pośrednio
czy bezpośrednio, kosztem swych następnych pokoleń, zawsze w
końcu cudzym kosztem, czego owa prawdziwa godność człowieka
nigdy dopuszczać nie powinna. Serce nie zepsute zbytkami
znajdzie dostateczne środki przekonywania drugich o swej dla
nich braterskiej życzliwości. A jeśli Bóg pozwoli komu w
godziwy sposób dojść do większej fortuny, ma on tysiąc innych lepszych
sposobów przekonywania o swej miłości do współrodaków i
ojczystego kraju.
Nie chcę ja tu absolutnie i bezwarunkowo stawać w obronie
egoistycznego indywidualizmu, owszem należ w sercu rozwijać miłość
obywatelskiego braterstwa, bo to jest piękna i właściwa cecha
naszego charakteru narodowego, a hulanka i zbytki wszelkiego
rodzaju oddalają nas od tego celu, bo lubo nierówność
materialna pomiędzy ludźmi, nie z ich wymysłu, lecz z samego
przyrodzenia wypływa, przecież odróżniająca się zbytkami od niższych
obudzą w nich zazdrość. A jeśli oni tolerują w nas zbytki,
to w takim ich stanie o ile te dotykalnie zaraz przynoszą im
korzyść lub przedstawiają perspektywę naszego upadku, który
nas z niemi wkrótce porówna. Popularność taka okaże się sztuczną i nietrwałą,
bo kończącą się z naszym dostatkiem. Przeciwnie zaś, jeśli
fundusze zbytkom odjęte, obrócimy na zyskanie popularności na
drodze moralnej, w sposobie jakeśmy to powyżej przedstawili,
wtenczas popularność taka stanie się trwałą i przyjemniejszą dla serca, bo
uwieńczoną błogosławieństwem tajemnej ręki Opatrzności.
Jakież dopiero poprzednią popularność potrafimy pogodzić z
moralnością, gdy rozmaitej postaci zgorszeniem, jakie zbytkom
towarzyszyć zwykło, dajemy zły przykład naszym młodszym współbraciom. Tak
pogodzić z przywiązaniem do kraju, gdy zamiast w nim przyczyniać
się do rozwoju przemysłu, a wytrwałą pracą przy
gospodarstwie do udoskonalenia ziemiopłodów rodzinnych, wywożąc
najczęściej bez celu, też samem z uszczerbkiem dobra publicznego, masy pieniędzy za
granicę i bawiąc się cudzoziemszczyzną zbogacamy tych, którzy
są od nas możniejsi, nastręczamy sposobność do wyśmiewania
naszej lekkomyślności i próżności.
Powyższe zasady powinny być w związku z temi, które się
odnoszą do wychowania dzieci. Kiedy dziś wychowanie i edukacja
publiczna polskiej młodzieży pod obcymi rządami zostaje, pod
opieką obcej narodowości, jakże tem więcej powinna być
podwojona nasza troskliwość w wychowaniu następnych pokoleń,
aby uspasabiać w nich
obywateli miłujących swój kraj rodzinny, którzyby na każdym
kroku swojego życia odznaczali się przymiotami zdrowego rozumu,
nieskazitelnych obyczajów i serca, usposobionych w naukowościach
specjalnych, przez które mogliby być użytecznemi tak krajowi,
jak i podtrzymywać los
lepszy zarówno własny ja rodzin swoich. Aby wytrwałą pracą i
przyzwoitą oszczędnością w obranem dla siebie powołaniu,
starali się utrzymywać niezawisłość materialną, bez której
wykonywanie dobrych uczynków i cnotliwego życia o wiele trudniejsze.
Obok tych przymiotów ze strony
moralnej, nie mniej powinniśmy czuwać także nad ich stanem
fizycznym zdrowia, aby silna dusza była w silnym ciele. Chowanie
dzieci miękko, na pokarmach dogadzających więcej podniebieniu
jak zdrowiu, oddziałowujących niekorzystnie na krew i nerwy
sprawiało, że pokolenia nasze widzimy coraz wątlejsze.
W związkach małżeńskich częstokroć przedkładamy widoki majątkowe
lub przez płochość lub lekkość, powierzchowną urodę lub
sztuczny układ, nad przymioty mogące zapewnić szczęśliwe pożycie
małżeńskie. Dają się nadal postrzegać przykłady, że dla
zyskania większego posagu, nie uwzględniamy defektów ciała.
Trafnie ktoś powiedział, że dziś uwzględniamy to dla lepszej
korzyści w zwierzętach, a lekceważymy dla istot, w których się
sami odradzamy. Powinniśmy w tem naśladować praktycznych
Anglików, którzy okoliczność tę w związkach małżeńskich
mają bardzo na względzie.
Dałoby się tu wiele przytoczyć szczegółów tyczących się
wychowania tak małych jak dorastających, ależ zastąpić to
mogą lepiej, tyle w tej materii książki, które z wszelką dokładnością
przedmiot ten wyczerpały.
Napisałem ja właśnie w tym roku, wydana nakładem drukarni
Jana Jaworskiego w Warszawie, głównie w zamiarze, dla swoich
wnuków, książeczkę p.t. “Rozmyślania Religijno-Moralne na
drodze postępu Cywilizacji Chrześcijańskiej”. Jest tam także
między innemi artykuł: “O wychowaniu dzieci”. Poważam się
tu odesłać czytającego do tej książeczki dlatego, że o niej
znalazłem w Kurierze Codziennym w Warszawie recenzyę uznającą
tę książeczkę za godną z pożytkiem przeczytania. Między
odznaczającemi się trafnością umieszczonemi w niej
przedmiotami, Recenzent cytuje tamże artykuł: “O wychowaniu
dzieci”. W anexach przy tej kronice znajduje się ta książeczka
oraz numer tego Kuriera.
Po tem wszystkiem, co się w przedmiocie wychowania dzieci
powiedziało, możnaby uważać za zbyteczną uwagę, którą tu
w końcu dołączyć za stosowne osądziłem, że co do niej
dziwnym sposobem różnią się zdania. Chociaż z ust nie mających
za sobą żadnej powagi, słyszałem
jednak utrzymujących, że Polak dobry nie powinien uczyć się języków
obcych, a z całym poświęceniem studiować język ojczysty
drugiej zaś strony przeciwnie, dają się obserwować objawy, zwłaszcza
w wyższych sferach polskiego towarzystwa, które powinny być raczej wszędzie dobrym przykładem,
że na zebraniach salonowych i po innych nawet miejscach
publicznych, gdzie żadnego nie masz obecnego cudzoziemca, słyszymy
sam tylko język francuski, w którym zwłaszcza damy, wszelkie
nawet między sobą odbywają korespondencye. Każda tego rodzaju
nienaturalna excentryczność, przedstwiając się śmiesznie w
oczach ludzi rozsądnych nie może nigdzie znaleźć dla siebie
uznania. A jeśli już od dawna, to szczególniej w obecnym
czasie ten śmieszny i niekonsekwentny zwyczaj winien być usunięty. Równie śmieszne
jest żądanie tych, aby Polak nie uczył się obcych języków.
Wszakże ucząc się potrzebnych nam obcych języków, nie idzie
zatem aby zaniedbywać literaturę ojczystą. Któż nie przyzna,
że ją dziś z tem większem zamiłowaniem uprawiać należy. Któż jednak ze zdrowym
rozsądkiem nie przyzna, że znajomość języków sąsiednich
naszej narodowości, przy tem uznany za uniwersalny w dyplomacyi
język francuski, są nam nieodzownie potrzebne, zwłaszcza
obecnie, gdzie narodowości europejskie, przy dzisiejszych kolejach żelaznych,
znajdują takie ułatwienia porozumiewania się na korzyść
Cywilizacyi wszystkim narodowościom, tak pod względem przemysłu
i handlu, jak ukonstytuowania się w stosunkach społecznych na
korzyść ludzkości. Brak znajomości języka jak wielkie
przedstawiałby nam szkody, gdybyśmy z powszechnej Kultury i
Cywilizacyi dostatecznie korzystać nie mogli. Jeśliby kto
powiedział, że z obcą Cywilizacyją obce także przynosimy
wady, czyżby to nie nasza była wina? Powiedzmy sobie krótko
treściwą prawdę, że ci nasi przodkowie, których moralne
zepsucie opisał nam np. Kitowicz, a w czem i my jeszcze tak
niedostateczną okazujemy poprawę, Ci mówię nasi przodkowie,
którzy do tego jeszcze w narodowym stroju chodzili, obcych języków
z bardzo małym wyjątkiem osób,
wcale nie posiadali, a przy zaniedbaniu dawnych cnót narodowych
upadek ojczystego kraju usposobili. Każdy to przyzna, że zagłębianie
się w literaturze obcych języków należy zostawić Filologom,
którzy się specjalnie temu przedmiotowi poświęcają. Studiując z zamiłowaniem ojczyste
dzieje i literaturę uczmy się przy tem obcych języków tak jak
kupujemy według potrzeby z pod obcych klimatów potrzebne nam
produkta i towary. Ale powtarzam raz jeszcze, tę śmieszną
odgrywaną rolę w salonach polskich powszechnie czczych i bezsensownych dyalogów
francuskich, tak jakżebyśmy się ojczystej mowy wstydzili. Nie
czynią tego wyżej stojący Cywilizacyą i Kulturą Anglicy,
Francuzi i Niemcy, którzy choć posiadają obce języki, używają
ich tylko do cudzoziemców. Sami zaś między sobą rozmawiają ojczystym językiem.
Zamiast przejmować zwyczaje i wady, raczej naśladujmy ich dobre
przymioty.
Mówiąc o obowiązkach, jakie ciążą na rodzicach przy
wychowaniu dzieci, nie można tu pominąć ich obowiązku
czuwania w miarę możności nad usposobieniem także dla ich
materyalnego losu. Nie wszyscy rodzice są w stanie obdarzyć swe
dzieci gotowym majątkiem, ale wszyscy są obowiązani dla nich
za młodu proceder mający im służyć za sposób do życia.
Wskazywanie takiego procederu dla każdego z dzieci powinno być odpowiednie, już to siłom
fizycznym, już to intelektualnym, według przyrodzonych zdolności
jakie mogliśmy w nich dostrzec i podług tego usposobić za młodu.
Zniknęły dziś przesądy, że tylko rolne gospodarstwo
uszlachetnia pracę. Materyalnego utrzymania powinniśmy szukać w każdem
powołaniu, jakie najlepiej osobistej korzyści i potrzebom kraju
odpowiada, bo zyski prawe i nieprawe do każdego stanu są zarówno
przywiązane. Z samego przyrodzenia wynika, że przy rozradzaniu
się dawnych właścicieli ziemskich,
przy usunięciu monopolu na korzyść powiększającej się
latami ogólnej ludności, nie wszyscy mogą być właścicielami
obszarów ziemi, a ta rozdrobniona na małe części nie może
przedstawić takich korzyści, jakie z mniejszym kłopotem
przedstawia handel, przemysł
lub kapitał na inne cele obrócony. Taż sama bowiem Cywilizacya,
przy nowych mnożących się potrzebach społeczeństwa, otwiera
coraz nowe źródła dla pracy na drodze legalnej i godziwej. Mądra
Opatrzności wszystko tak między ludźmi równoważyć zwykła,
że zdolność, wytrwała praca, przy oszczędności, byle by do
nas nie miała przystępu próżność i pycha, istotnym
potrzebom człowieka wystarczy.
Wszystkie te uwagi, stanowiące podstawę trwałego bytu każdej
rodziny, może nie dla jednego z Was będą zbyteczne.
Kochane Dzieci i Wnuki, chociaż byście
je tylko przyjęli jako dowód obok innych, mojej o dobro Wasze
troskliwej życzliwości. Jako ludzie winniśmy z pokorą uznać
naszą ułomność, że wśród zgiełku tego świata, należy
nam często, zwłaszcza w młodym niedoświadczonym wieku, zwracać
myśli i uwagę na żywotne prawdy jakie nam wiek stary, zatem
mocniej z doświadczenia najżyczliwszego, bo rodzinnego serca
podaje. Te doświadczenie, przestrogi i rady powinniście uważać
w podobieństwie, jak owe znaki zatknięte na rafach dla żeglarza lub owe drogowskazy dla
nieświadomego Wędrowca, które zatknęła życzliwa ręka, świadomego
tych dróg przebytych Starego Pielgrzyma.
Przystąpię teraz do szczegółowego opisu naszej rodziny.
Z dołączonego tu drzewa genealogicznego pokazuje się, że
wszystkie dotąd znane gałęzie familii Chełmickich pochodzą
od Marcina r. 1543 Notariusza Ziemi Dobrzyńskiej, który miał
sześciu synów w drzewie genealogicznym wpisanych, z którego,
jak i z anexów, z sumariuszy dokumentów, przy tej Kronice
znajdujących się, pokazuje
się, że po owym Marcinie po dziś dzień z trzech jego synów
pozostało potomstwo, to jest: 1-o po Bartłomieju, 2-o po Adryanie, 3-o po Janie. Po pierwszym i trzecim idą sukcesorowie
w jednej tylko linii – zaś po Adryanie rozrodzone gałęzie figurują w trzech głównych liniach dziś
obecnie znanych, to jest: A. Po Jakóbie – tak zwana Linia Poznańska – ożenionym
z Przyłuską i B. Po
Jakóbie także, ożenionym z Kuczańską w Tyśmieniczanych w Galicyi, tak zwana Linia Galicyjska oraz połączona z tą
ostatnią Linią Galicyjską linia po Tomaszu Sędzim Najwyższej
Instancyi po którym syn Józef – Pułkownik Inżynieryi w
wojsku Portugalskim, drugi Pułkownik w wojsku Rosyjskim i Wiktor
w tymże wojsku Kapitan, jak to wyjaśnia drzewo genealogiczne,
obecnie w obcych krajach zamieszkali. C. Linia po
Janie obecnie reprezentowana
przez jednego tylko syna Aurelego po Xawerym byłym Rejencie w
Lublinie. Linia po Bartłomieju stanowi szczep, z którego
pochodzimy, tej więc Gałęzi część drugą w tej Kronice poświęciłem,
mając sposobność posiadać najdokładniejszą o jej członkach
wiadomość, takową Wam Kochane Dzieci i Wnuki w szczegółach,
o ile mogłem takowe zebrać i zapamiętać, w niniejszej Kronice
zapisuję.
Przez zamężcie młodszej mej córki Karoliny w dniu 20 stycznia
1851 roku za Juliana Chełmickiego syna Piotra z Poznańskiego,
tamta linia połączyła się z naszą i z natury rzeczy więcej
nas obchodzić powinna i z tego powodu także, ze najbliższa
jest do Stypendium Familijnego, jeśliby w prostej linii po mym
synu Adolfie mniej jak trzech
lub całkiem w linii męskiej nie było potomków.
Dziad mój Józef Chełmicki
był jedynak i był jedynym spadkobiercą po swym ojcu Antonim,
co pozostały oryginalny testament tegoż z daty 25 czerwca 1735
roku w Płomianach spisany wykazuje. Widać, że testament ten własnoręcznie
słabą już ręką mego dziada podpisany, pisany był głównie
pod wpływem duchowym, bo obejmuje tylko szczegóły zapisów na
kościoły, zaś zapis na całym majątku dożywocia dla swojej
żony, a dziedzictwa synowi swemu Józefowi nie czyni żadnego dokładnego wykazu majątkowego.
Wiadomo tylko z akt i papierów familijnych późniejszych, że
takowy majątek składał się z dóbr nieruchomych Płomian z
przyległościami (które objęte są znanym przywilejem na Wójtostwo
Dobrzyńskie), następnie z dóbr Fabianek i Witoszyna z przyległościami.
Dziad mój Józef ożeniony
z Ludwiką Ciechomską z Ciechomic nad Wisłą naprzeciwko Płocka,
miał siedmiu synów, których tu po starszeństwie wieku wypisuję:
-
Ignacy
– Kanonik, później
scholastyk przy Katedrze Kujawskiej we Włocławku,
-
Tadeusz
ożeniony z
Kramkowską z Łomżyńskiego,
-
Stanisław
– mój
ojciec, ożeniony z Klarą Nałęczówną z Zębowa,
-
Franciszek
– który
umarł bezżenny w Poznańskiem,
-
Michał
– także
umarł bezżenny,
-
Mikołaj
– Generał
Konfederacyi Kościuszkowskiej Ziemi Dobrzyńskiej,
dziedzic dóbr Okalewskich, który także umarł bezżenny,
-
Onufry
– ożeniony
z Teodezyją Cissowską z Radomia
Tych siedmiu braci po śmierci
ojca swego podzieliło się powyższym majątkiem, nie używszy
do tego żadnych pośrednich osób, tak dalece bowiem byli znani
z braterskiej miłości, że w Ziemi Dobrzyńskiej było przysłowie,
gdy kto chciał wystawić przywiązanie między sobą:
“Kochają się - jak Chełmiccy”.
Dlatego Bóg im też wszystkim pobłogosławił, że mimo
licznego ich rodzeństwa, każdy potomstwu swemu poczciwie
zapracowany znaczny majątek zostawił. Widać, że w tym życiu
na tę ewangeliczną pamiętali przestrogę: “Wszelkie królestwo
lub dom rozdzielone w sobie upadnie”.
Wskutek podziału majątkowego Płomiany z przyległościami,
dano najmłodszemu Onufremu, Witoszyn – Michałowi, Fabianki
– padły losem na mego ojca Stanisława, lecz brat jego Tadeusz
mając zamiar ożenienia się potrzebował mieć wcześniej majątek
gotowy, więc mój ojciec odstąpił mu Fabianek, poprzestając
na podobnej spłacie jak reszta braci.
Nim przystąpię do opisania szczegółów tyczących się mego
ojca i mnie, jakie tym samem najwięcej na Was Kochane Dzieci i
Wnuki wpływają, poczytuję sobie za obowiązek powiedzieć Wam,
coś więcej o wspomnianych powyżej braciach mojego ojca, a
moich stryjach, bo do tego skłania mnie nie tylko przedmiot założony
w tem piśmie, ale i należna im wdzięczność, iż nam
zostawili nie tylko niczem nie skażone imię, ale także
poczciwie zapracowany majątek, a niektórzy z nich wspomnienia
chlubę Imieniowi naszemu przynoszące.
Najstarszy Ignacy –
Kanonik później scholastyk Katedry Kujawskiej, umarł we Włocławku
i w tamtejszej Katedrze pochowany za czasów Księstwa
Warszawskiego. Bardzo mało go pamiętam, to mi tylko pozostało
w pamięci, że był charakteru bardzo miłego, tak dla przykładnych
obyczajów jako też ukształcenia umysłowego, które w
zgromadzeniu Jezuickim miał sposobność czerpać. Był bardzo
poważany tak w obywatelstwie, jako też w gronie rodzinnem. Mówiła
mi moja Matka, że in gratiam jego dano mi imię Ignacy. Początkowo
był także proboszczem
obszernych parafii w dobrach Chełmicy. Widać, że był
prawdziwie duchownym i dobrym pasterzem, gdy mimo umiarkowanego
życia, nie tylko nie przysporzył majątku, ale mniej go zostawił
niż po rodzicach odebrał. Może i jego poczciwość przyczyniła
się do błogosławieństwa
naszej Rodziny.
Drugi stryj Tadeusz, ożeniony
z Kramkowską, osobą zamożnej familii z Łomżyńskiego,
dziedzic Fabianek, który umarł w niestarym jeszcze wieku za
czasów Pruskich, a którego ja już nie znałem, zostawiwszy
czysty majątek w ziemi i kapitale, zostawił drobnych na ówczas
jeszcze dzieci pięcioro, które po zmarłej wkrótce po nim żonie,
całkiem osierociały i dostały się w opiekę stryjowi swemu
Onufremu.
Syn najstarszy Eustachy oddany był do szkół w Płocku,
lecz że za młodu zaraz więcej okazywał zamiłowania do stanu
wojskowego, jak do naukowości, na rok przed wejściem do nas
Francuzów, oddany był jako kadet do ówczesnego Wojska
Pruskiego. Skoro w roku 1806 przybył do Polski Napoleon I Cesarz
Francuzów, wypędziwszy Prusaków, nakazał formowanie pułków polskich, Eustachy Chełmicki
wstąpił w randze podporucznika do formowanego wówczas w Płocku
4 pułku piechoty. Z pułkiem tym odbył zaraz Kampanię Pruską
pod Grudziądzem i Gdańskiem. Kampanię dosyć krótką, bo jak
wiadomo, Prusacy z małym bardzo
oporem, wszędzie uciekając, zapędzeni do Tylży – tam w roku
1807 przyjęli znany w historyi, podyktowany im przez Cesarza
Napoleona traktat, mocą którego uformowane zostało Księstwo
Warszawskie, składające się nasamprzód ze wszystkich
prowincyi Polskich przez
Prusaków zabranych ostatnim rozbiorem naszego Kraju, a w roku
1809 powiększone zostało czterema Departamentami Galicyjskimi,
traktatem w Wiedniu Austryi odebranymi. Gdańsk zaś przez wojsko
francuskie, w którego garnizonie znajdował się także oddział Polaków, zajęty został. Napoleon
powziąwszy nieszczęśliwą myśl podbicia Hiszpanii w roku 1808
wziął część wojska Polskiego, wcielił w Armię francuską i
poprowadził do Hiszpanii, gdzie Eustachy Chełmicki odbył
Kampanię jako porucznik w 4-tym pułku piechoty. Do tych, którzy się wsławili męstwo
Polaków w Armii francuskiej słusznie Eustachego Chełmickiego
zaliczyć można.
We francuskich rocznikach
Kampanii przez Napoleona prowadzonych zamieszczony został, jako
odznaczający się męstwem oficer. Bohaterskim prawdziwie czynem
była sławna w tej Kampanii Hiszpańskiej obrona Fangeroli,
cytadeli nad Morzem Śródziemnym (niedaleko Malagi), którą ówczesny
dowódca garnizonu tego zamku Młokosiewicz dokładnie opisał.
(Tę broszurę napisał Młokosiewicz i drukiem ogłosił, jako
odpowiedź na dzieło lorda Bleyney, który chcąc swój błąd
usprawiedliwić, mylnie i w sposobie ujmującym honorowi Polaków
w całej tej potrzebie znajdującym się , fakt ten opisał.
Przedruk tej broszury znajduje się w naszem periodycznem piśmie:
Biblioteka Warszawska z roku 1842 – na karcie 515).
Podaję tu z niej krótki wyciąg
obejmujący wzmianki o Eustachym Chełmickim:
“Porucznik Chełmicki stał z oddziałem 60 ludzi w małem
miasteczku Mijas, położonem na milę od Fangeroli, na górze
wysokiej, dla zapewnienia związków tego zamku z Malagą. W tem
to wzniosłem na całą okolicę położeniu, widział Chełmicki
zbliżającą się eskadrę Angielską, a domyślając się jej
zamiarów, zrobił zaraz raport do Malagi, gdzie znajdował się
marszałek francuski Sebastiani, a zarazem uwiadomił szefa batalionu Bronisza, który o
mil dwie stał w małem miasteczku Alauryn. Przez cały dzień 14
października 1810 roku Chełmicki widział dokładnie każde
poruszenie nieprzyjaciela. Nie mogąc swoją małą komendą oblężonym
dać żadnej pomocy, wysłał przed wieczorem powtórnie do szefa Bronisza z
doniesieniem o stanie rzeczy i potrzebie prędkiej pomocy zamkowi.
Nie odebrawszy żadnej odpowiedzi, w tej niepewności, waleczny
Chełmicki, troskliwy o los swych towarzyszy broni, przedsięwziął
śmiały i niepodobny prawie
do wykonania zamiar zbliżenia się do zamku i połączenia się
z osadą, dla dzielenia z nią niebezpieczeństw i obrony. Plan
ten był tem trudniejszy do wykonania, iż z miasteczka Mijas
jedna tylko ciasna ścieżka do Fangeroli prowadziła, całą więc
nadzieją Chełmickiego była
w sposobności jaką mu poddawały ciemność nocna i
nadzwyczajna burza z piorunami, gradem i deszczem połączona.
Ruszył zatem odważny Chełmicki z jak największą cichością,
a przebywszy wśród nocy kilka potoków gwałtownie z gór
spadających i przeszedłszy
pomiędzy oblegającemi nas Anglikami i ich pikietami, którzy leżeli
na ziemi pokryci przed słotą derami wełnianymi, stanął pod
murami Fangeroli. Uwiadomiony od czuwającej straży o zbliżaniu
się jakiegoś oddziału, nie mogąc się spodziewać, aby to był oddział Chełmickiego, w obawie
jakiego ze strony nieprzyjaciela podejścia, z największą ostrożnością
przystąpiłem do rozpoznania przybyłych. Poznałem wprawdzie głos
dowódcy Chełmickiego, lecz nie mogłem sobie wystawić, jakim
sposobem mógł on się przedrzeć
aż do zamku, kiedy ten prawie wokoło od oblegających był
otoczony, a w mniemaniu, że wzięty w niewolę mógł być
zmuszony do tego podstępu przez nieprzyjaciela chcącego opanować
zamek, opierałem się początkowo otworzeniu bramy. Lecz gdy Chełmicki
dał mi słowo honoru, że
przychodzi wolny z całym swoim oddziałem, przyjąłem go z tem
większą radością, im więcej czułem potrzebę spiesznej
pomocy.
Nazajutrz 15 października ze dniem nieprzyjaciel rozpoczął
ogień tak z bateryi nocą usypanej, jako też z eskadry od
strony morza, który krzyżując się w zamku zadawał ciężkie
szkody jak w ludziach tak w murach. Chełmicki zapewniał, że można
było rachować na pomoc szefa Bronisza, którego dwukrotnie o
stanie rzeczy powiadomił. Parlamentarzystów więc Angielskich
po dwakroć z propozycją poddania się nie przyjęliśmy. Jakoż
Bronisz rzeczywiście po odebraniu wiadomości od Chełmickiego,
wyruszył niebawem do Fangeroli. Zaskoczony burzą pozostał noc
tę w miasteczku Mijas, gdzie (jak żyjący dziś jeszcze, ówczesny
podporucznik oddziału Bronisza, Lalewicz, powiedział mnie) zastali list Chełmickiego,
uwiadamiający o jego wyruszeniu nocą do Fangeroli. Generał
Angielski chcąc sprzątnąć oddział Chełmickiego, wysłał
rano 600 ludzi do Mijas, lecz tam zdziwił się, że w miejsce
Chełmickiego, zastał oddział
Polski większy, bo 200 piechoty i 80 dragonów francuskich pod
dowództwem szefa batalionu Bronisza. Zaszła więc zacięta
walka, skutkiem której Anglicy pobici przymuszeni byli rejterować
ponad morzem do swoich.
Bronisz, po danym wypoczynku i posiłku żołnierzom, o drugiej godzinie
z południa, chociaż wiedział o przeważającej sile
nieprzyjaciela, lecz niespokojny o Chełmickiego i los zamku,
postanowił wspólnie z oficerami maszerować ku Fangeroli. Z
zamku na wysokiej górze będącego, dostrzegł Młokosiewicz ciągnących ponad morzem płaszczyzną
dragonów, a piechota Bronisza nadciągała wąwozami, korzystając
z wrażenia, jakie na nieprzyjacielu mógł zrobić widok nadciągającej
odsieczy, poleca Chełmickiemu aby z 90 ochotnikami uderzył
bagnetem na bateryę nieprzyjacielską,
która najwięcej szkodziła. Oddział ten, przy pomocy dragonów
nadchodzacych i oddziału Bronisza, pomimo oporu całego
batalionu Anglików broniących bateryi, bagnetem wyparty został,
przy znacznej stracie w zabitych, 40 wziętych do niewoli i oficera adiutanta i opanowaniu dział.
Odważny Chełmicki goniąc pierzchającego nieprzyjaciela, gdy
się zanadto od swoich oddalił, został raniony i schwytany,
lecz w chwili gdy prowadzonego już jako jeńca z szlif
obdzierano, żołnierze z jego oddziału, idąc za własnym popędem,
doganiając nieprzyjaciela uprowadzającego dowódcę, odbiją go
i kilkunastu Anglików trupem kładą, a częścią biorą w
niewolę. Lord Generał Bleyney znajdujący się w oddaleniu z
bateryą, nie spodziewając się takiego napadu, zajęty śniadaniem i rozdawaniem żywności swemu wojsku,
gdy spostrzegł uciekających Anglików, z pełnym pośpiechem
gromadząc roztasowanych przy żywności żołnierzy, składających
czterotysięczny korpus swój na lądzie, sam na czele pośpiesza
z pomocą, uderza i w pierwszej chwili odbiera bateryę, lecz oddział Chełmickiego
wzmocniony w porę przez Bronisza i oddziałem z zamku, nie tylko
nie dozwolił Anglikom wygranej, ale szczęśliwym trafem Polacy
natarli na samego Generała w zamieszaniu, który widząc, że
nie może być obroniony, zmuszony
był oddać się w niewolę. A cały oddział angielski
straciwszy dowódcę, ratował się ucieczką na statki do
eskadry, która z haniebną stratą do Gibraltaru odpłynęła.
Wypadek ten był tak świetny a tak niepodobny do wykonania, że
marszałek Sebastiani nie chciał wierzyć raportowi, aż sam
przybywszy na trzeci dzień do Fangeroli, przekonał się o
skutku, żądając aby mu wszystkie szczegóły okazać i
opowiadać. Pojmował bowiem dobrze, że ten czyn prawdziwie
bohaterski uwolnił go w skutkach od cięższych wypadków. Eskadra ta bowiem przeznaczona była do
szturmu Malagi, który poparty oddziałami wojska i powstańców
Hiszpańskich z okolicy i poparty znacznie ludnością wewnątrz
miasta Malagi, zagrażał niebezpieczeństwem odpowiednio nie dość
mocnemu garnizonowi francuskiemu,
a niefortunny wypadek dla niego mogł zwichnąć wszystkie
operacyje wojenne całej prowicyi Grenady.”
Chociaż w opisie tym przez pułkownika Młokosiewicza widać, że
w całej potrzebie, tak oficerowie jak żołnierze wszyscy dobrze
się i walecznie sprawili, jak tego sam skutek najlepiej dowiódł,
przyznać też jednak można, że trafne, energiczne i mężne
wzięcie się zaraz w początku Chełmickiego, podało do tego
wypadku najlepszą postawę. (P.S. : W tej walce został Chełmicki
raniony kulą, która mu przeszyła prawą rękę na zgięciu i
przeciąwszy żyłę gdzie zbieg ścięgaczy, zostawiła w pamiątce,
że nie mógł dużego palca wyprostować, lecz wygoiwszy się,
robił następną Kampanię do Rosyi w korpusie zasłaniającym
rejteradę francuską, w której wskutek przeziębienia mocno ucierpiał na zdrowiu. Z relacji od niego
samego pochodzącej, ta rana była trudna do wygojenia, przez co
chciano amputować rękę, lecz marszałek Sebastiani przykazał
aby oficera tego bez kalectw wygoić. Awansował go na kapitana i
dekorował krzyżem Legii Honorowej, której tam Polakom za szczególne
tylko odznaczenie się udzielało, bo generałowie francuscy
woleli nadesłane krzyże francuskim oficerom rozdawać. Później
dopiero łatwiej te krzyże dawano w ostatniej Kampanii Napoleona
w 1814 roku Przypis Autora).
Kiedy Napoleon powziął myśl
Kampanii przeciwko Rosyi, postanowił wojsko Polskie z Hiszpanii
na tę wojnę wyprowadzić, Eustachy Chełmicki wygoiwszy się z
rany pod Fangerolą otrzymanej, zdatny jeszcze do służby
wojskowej odbył następną Kampanię w roku 1812 w Korpusie Polskim przy Armii Francuskiej. W
tej Kampanii odebrał tylko lekką kotuzyę w ramię, lecz mocno
ucierpiał na zdrowiu przez przeziębienie się w czasie tak
ostrej zimy.
Gdy w roku 1814 zwinięto Wojsko Polskie Księstwa Warszawskiego,
Chełmicki zażądawszy dymisyi, osiadł na gospodarstwie w Witoszynie, który to majątek rodzina jako sukcesyjny po zmarłym
naszym stryju bezpotomnie Michale Chełmickim odstąpiła mu pod
bardzo korzystnymi warunkami.
W roku 1834 skompromitowany Eustachy
Chełmicki, wskutek emisariuszy polskich z Francyi do Polski
przez Towarzystwo Demokratyczne przysłanych, a mianowicie, że
nie denuncjował nocującego w jego domu Artura Zawiszę, wzięty
został z bratem swoim Romanem i dalszym krewnym naszym Teofilem
Chełmickim w liczbie siedemnastu obywateli z powiatu lipnowskiego na Syberię
skąd dopiero po latach siedmiu uwolniony powrócił do kraju.
Skonfiskowany na skarb jego majątek Witoszyn wykupił teść
jego Jaranowski na korzyść dwóch jego pozostałych córek.
Gospodarując w ostatnich w majątku jednej z nich na Kujawach zakończył życie w
wieku 70 lat.
Brat jego Roman trzy lata
młodszy, ożeniony z Joanną Nałęczówną, umarłą przed
kilku laty, dziś najstarszy z żyjących w tej linii Chełmickich,
zostawił dwóch synów i dwie córki:
Józefa
- ożenionego z
Dominiką Pląskowską, zamieszkałego w swym dziedzicznym majątku
Kowalkach pod Rypinem,
Ludwika
- ożenionego z
Piwkowską, zamieszkałego w dziedzicznym majątku w okolicy Puław
w Lubelskim.
Z tych synów, starszy Józef w
roku 1859 zakończył życie - żałowali go wszyscy jako
poczciwego człowieka - nie potrafił być jednak dobrym ojcem pięciorga
swych dzieci, które w małoletnim wieku z żoną prawie bez
funduszu zostawił. Żyjąc bowiem nad stan, wkładając bez
wyrachowania w kosztowne budowle, jakie w Kowalkach stawiał, będąc przy tem namiętny w myśliwstwie,
co dla gospodarstwa nie mogło być z korzyścią, wskutek tego
wszystkiego obdłużył majątek nadto.
Starsza córka Romana - Marianna
wyszła za Konstantego Karnkowskiego w Olesznie, młodsza za
Szadkowskim w Czernikowie.
W roku 1794, kiedy Generał Kościuszko
wykonał ostatnie wysilenie, aby ratować Ojczyznę z jej
ostatniej toni i uczynił odezwę do narodu dla zawiązania ogólnej
po Województwach Konfederacyi - Mikołaj Chełmicki stanął na
czele Konfederacyi Ziemi Dobrzyńskiej. Zebrawszy siły, o ile mu jego gorliwość
z całym poświęceniem się i możność wśród okolicznych
garnizonów Pruskich dozwoliły, uderzył zaraz na najbliższy w
Rypinie złożony z Pruskich huzarów. Zmusił go do poddania się,
rotmistrza nazwiskiem Bronke wziąwszy do niewoli, żołnierzy rozbroił. Nie są
mi dokładnie wiadome szczególy czynów, którymi brał udział
Mikołaj Chełmicki w tem ostatnim wówczas Kościuszkowskiem
powstaniu, zapamiętać tylko mogę z relacyi mojej Matki, że
miał się połączyć z podobnym sobie generałem Konfederacyi Mniewskim w Kujawach.
Znajdował się w okolicy Bydgoszczy, gdzie poległ zacięty
nieprzyjaciel Polaków generał Pruski Sekuli. To ostatnie
wysilenie Polaków było wysileniem najwyższej rezygnacyi,
opartej na axiomacie:
“Una salus vite, mullam spenare salutam”.
Wszyscy bowiem podobnie poświęcający
się wówczas Polacy wiedzieli, że jeżeli nie zdołają uratować
Ojczyzny, przynajmniej śmiercią bohaterską grób jej uwieńczą.
Do takich należał usposobieniem Mikołaj Chełmicki jako
nieodrodny potomek broniący zamku Dobrzyńskiego.
Po upadku powstania i wzięciu Tadeusza Kościuszki ranionego do
niewoli w bitwie pod Maciejowicami, gdy wojska rosyjskie i
pruskie ścigały oddziały Polskie Konfederatów siła nierównie
przemagającą, gdy następnie poszukiwano naczelników
Konfederacyi, odciętego od głównych sił Mikołaja Chełmickiego
zasłonił od przewidywanej zemsty nieprzyjaciela Podkomorzy
Glinka w Szczawinie, w którego domu przebrany za dworzanina z
przybranym nazwiskiem Pawłowskiego ukrywał się do czasu ogłoszonej amnestyi, z wyłączeniem widać dla
naczelników, kiedy po dopełnionem zajęciu tej części kraju
przez Prusaków, rząd Pruski osądziwszy obronę Ojczyzny za
zbrodnię stanu, naczelników powstania ukarał.
Mikołaj Chełmicki więziony przez miesięcy kilka w Toruniu po
opłaceniu dwu tysięcy dukatów zasądzonej kary, puszczony
został na wolność z powróceniem majątku Okalewa, który był
przez rząd Pruski w administracyę zajęty.
Mikołaj Chełmicki należał zatem do tej niestety zbyt małej wówczas
liczby Polaków, którzy życie i majątek poświęcili dla
obrony kraju. Słyszałem od mojej Matki, że mu długo to pamiętali
Prusacy i dali uczuć w jego życiu obywatelskim. Nieszczęścia
Ojczyzny, których długo w sobie przetrawić nie mógł, były głównym
powodem, że nie chciał się już żenić, ograniczywszy domowe
widoki na wspomaganie swych braci żonatych. Jakoż po śmierci
mego ojca wziął opiekę nademną i nad moją siostrą, jako
pozostałemi po bracie dziećmi i sprawował ją w całem
znaczeniu jak dobry ojciec familii. Przyjął do swego domu moją Matkę i moją siostrę i tę
ostatnią wydał w roku 1804 za Leonarda Lasockiego z Mniszewa
Murowanego w Płockiem. Mnie zaś siedmioletniego wówczas chłopca
oddał do domu stryja Onufrego do Płomian, gdzie z jego dziećmi
uczyłem się pospołu. Ponieważ tam także były dzieci po stryju Tadeuszu, umiał to
uwzględnić stryj Mikołaj, nie tylko bowiem starczył na domowe
potrzeby z zamożnego i porządnego swego domu, ale pomagał także
w gospodarstwie pieniędzmi, zająwszy się wybudowaniem nabytego
przez stryja Onufrego opustoszałego
majątku Chylin.
Był zatem Mikołaj Chełmicki nie tylko dobrym obywatelem ale i
dobrym członkiem rodziny. A chociaż był bezżenny, obyczaje
jego były umiarkowane i w wysokim stopniu przykładne, niemniej
także pod względem religijnym. Utrzymywał nadwornego kapelana
przy kaplicy, którą w nowo wystawionym domu mieszkalnym w
Okalewie urządził. Namówiony bowiem przez brata Onufrego
postawił w końcu roku 1800 pięknej architektury pałac, używszy
najlepszego wówczas w kraju architekta Szpilewskiego. Czego jednak później żałował, że z tego
tylko powodu, jak mówił, stracił dużo dobrych przyjaciół z
pomiędzy spółobywateli, którzy bryczkami do niego zajeżdżali,
gdy mieszkał w ubocznym domku, dziś oficyną zwanym. Dla
szlachetnych przymiotów, jakiemi się w życiu obywatelskim odznaczał, Mikołaj Chełmicki
poważany był nie tylko od wyższych, ale umiał sobie zasłużyć
na powszechną przyjaźń i szacunek. Liczne dzieci po braciach
swoich kochał jak swoje kazał je zwozić na wakacyje. Gdyśmy
podrośli i nadszedł czas oddania nas na naukę do Warszawy, chcąc nas ogładzić
z powierzchowności, sprowadził na całe lato z Warszawy jednego
z najlepszych wówczas nauczycieli tańca, nazwiskiem Petinetti,
który nas wyuczył używanych temi czasy tańców. (Był to Włoch
sprowadzony do baletu za Króla Poniatowskigo.).
Oprócz subiekcyi utrzymywania w
domu tak znacznej liczby dzieci, bo liczbę ich powiększały,
niektóre z familii i sąsiedztwa oraz nauczycieli dozór trzymających,
cały koszt nauki tańca przyjął na siebie.
Gdy w roku 1806 Napoleon Cesarz
Francuzów wkroczył do Polski, Mikołaj Chełmicki chciał Pułk
swym kosztem wystawić, lecz gdy w następnym zaraz roku Traktat
Tylżycki utworzył tylko Księstwo Warszawskie, miał splunąć
na znak cierpkiego uczucia, mówiąc: “takaż to Polska ma łamać
siły przeciwko Moskwie i
Niemcom, przy tak odległej pomocy Francuzów? - napróżno
stracił bym majątek rodzinie”.
W samej rzeczy zdrowo umiał się zapatrywać mój stryj na ówczesną
politykę Napoleona, a rabujące wówczas jego wojsko w Polsce,
nie mogło mu również przedstawiać dostatecznej rękojmi ze
strony moralnej. Skutki w końcu jakim Księstwo Warszawskie z
losem Napoleona uległo, najlepiej prawdy dowiodły.
W końcu 1808 roku mój stryj zachorowawszy na nerwową gorączkę,
troskliwością familii namówiony, pojechał do Torunia na
kurację i tam pomimo wszelkich starań zakończył życie.
Komendantem i dowódcą garnizonu fortecznego w Toruniu był na
on czas Generał Wojczyński. Ten, jako dawnemu swojemu w
Konfederacyi Kościuszkowskiej Koledze, nakazał aby Garnizon
jako Generałowi przy pogrzebie dopełnił wojskowych honorów.
Jeden z oficerów z orszaku Generała uczcił Mikołaja Chełmickiego
stosowną przemową (która znajduje się przy tej Kronice). Zwłoki
zaś pochowane zostały w grobach kościoła Reformatów na Podgórzu
za Wisłą naprzeciwko miasta
Torunia. Kamień pamiątkowy ze stosownym napisem znajduje się w
Kaplicy Okalewskiej.
Szósty mój stryj był Onufry
ożeniony z Teodozyją Cissowską
z Radomia. Pod względem materialnym miał najlepsze powodzenie
ze wszystkich braci, zostawił bowiem znaczny majątek w dobrach
Płomiany z przyległościami i Wójtostwem Dobrzyń, Chalin z
przyległościami, Turze i Malanowo oraz gotowego kapitału 200.000,
który przeznaczył dla swej córki Prexedy, którą wydał za
hrabiego Karola Zboińskiego do Kikołowa, ale za życia doznał
jeszcze okropnego smutku, tracąc dorosłych synów. I tak w
dwudziestym roku życia umarł mu w roku 1806 syn Marek, który będąc
pilnym uczniem liceum Warszawskim, zapisywany już był do formującego
się Korpusu Artyleryi i obiecywał zdatnego oficera. Parę lat starszy umarł mu drugi syn
Antoni, który był wstąpił do Strzelców Konnych, lecz na
usilne domaganie matki, której był ulubieńcem wziął dymisyję
i oddany był do Łomży pod protekcyję Lasockiego Prefekta
tamtejszego Departamentu, przy którego boku pracując jako Asesor Prefektury, tamże
umarł.
Trzeci syn Alojzy w roku 1809 wstąpił
do wojska do 2-go pułku piechoty i w randze już oficera wyszedł
na Kampanię Rosyjską w roku 1812. Po odbytem przez ten pułk
szczęśliwie szturmie i wzięciu Smoleńska, przy czem nawet nie
był ranny, lecz z trudów obozowych zachorowawszy na zgniłą
gorączkę umarł w lazarecie wojskowym w Mohylewie. Wkrótce po
śmierci swego ojca, umarł najstarszy z synów Adam w stanie bezżennym.
Z sześciu więc pozostał tylko najmłodszy Sylwester, który ożeniwszy się z Anielą Nałęcz,
stracił ją w kilkanaście lat szczęśliwego z nią pożycia.
Miał z nią dwóch synów – Henryka
i Antoniego i córkę
Teodozyję. Nie doczekawszy się postanowienia swych dzieci, umarł
w roku 1847, zostawiając im piękny i znaczny majątek obok
imienia poczciwego obywatela i Ojca familii. Na zasadzie
ojcowskiego rozporządzenia, najstarszy Henryk odebrał Płomiany
z Wójtostwem Dobrzyń. Młodszy z nich Antoni odstąpiwszy
siostrze swej schedy Chalina, wziął Malanowo. Jako nieszczęście nie tylko rodzinę, ale całą
familię dotyczące uważać należy, że obydwaj bracia w krótkim
czasie wypuścili z rąk swoje rodzinne majątki. A największą
szkodą jest strata od kilku wieków w posiadaniu familii będącego
majątku Płomiany i Wójtostwa Dobrzynia, do którego tyle miłych i tak drogich dla
serca familijnego było przywiązanych pamiątek.
Wspomnienia tego dotkliwego wypadku z tem większą przykrością
przychodzi mi nadmienić, że ubliża jednemu z członków naszej
familii, któremu nie można przyznać najlepszych skłonności
serca i obywatelskich przymiotów, albowiem Henryk Chełmicki w
całości odziedziczył poczciwość charakteru swojego ojca. Ale
wszystko musi mieć swoją przyczynę. Przytaczam tę najgłośniejszą,
aby przykładem mogła posłużyć dla młodszych pokoleń. Tą główną przyczyną było usunięcie
się w zbyt młodym wieku z pod opiekuńczego wpływu i rady osób
starszych familii, a oddanie się w objęcia tak zwanych przyjaciół.
Dla nabrania praktyki życia potrzebna jest wprawdzie w pewnym
wieku umiarkowana emancypacyja młodzieńcowi, ale nie powinna ona
wystudzać w nim przyrodzonej miłości, a zatem zaufania do
rodziców, a w braku tych do najbliższych krewnych, bo zawsze
traci na tem młody człowiek, kiedy ich pomija i odda zaufanie
najczęściej interesownej przyjaźni dalszych osób. Sami widzimy naokoło nas przykłady
liczne, że kroki prowadzące do upadku rodziny, zaczynają się
nasamprzód od ostudzenia w sercu uczuć rodzinnych, ogniwa moc
ich stanowiące zaczynają słabnąć i kończą zwykle
przepowiednią jaką Ewangelia podaje! : “każde miasto, każdy dom w rozdwojeniu
nie ostoi się”. Pięknynam tu przykład siedmiu braci zostawiło,
a stryjów moich, jak się wyżej rzekło, bodaj by się on był
na dalsze pokolenie rozciągnął.
Ojciec mój Stanisław był
siódmym bratem. Ożeniony z Klarą Nałęczówną z Zębowa. Wziąwszy
swój dział po rodzicach w pieniądzach nabywał częściami od
szlachty (jak to sumariusz dokumentów w Anexie okazuje) wieś
Dobre za Rypinem. Majątek wprawdzie w dobrej ziemi, z którego później
dobry folwark wyrobił i wieś porządnie wybudował, lecz jak mi moja Matka mówiła,
z wielką mu to przykrością przychodziło.
Odstąpieniem bratu Tadeuszowi , jak się wyżej rzekło, schedy
Fabianek, tak wygodnego w dobrej ziemi i przy tak dobrym porcie
jak Włocławek majątku, dał dowód prawdziwie braterskiego
serca, razem słodkiego i uprzejmego charakteru, jaki mu
przyznawano. Umarł w 1800 roku w 53 roku swojego życia w Dobrem,
zostawiwszy najstarszą córkę Józefę, syna Teodora, który w
siódmym roku życia zmarł i mnie Ignacego, mającego naówczas
sześć lat.
Mówiąc o moich stryjach i Ojcu
winienem tu także uczynić wzmiankę o mojej Matce, która w 93
roku życia swego zmarła w Zębowie 1850 roku. Nie posiadała
ona wyższego naukowego usposobienia od współczesnych w owym
czasie jej stanu Kobiet Polskich, ale posiadała zdrowy,
naturalny rozum, a obok wzorowych obyczajów, przymioty dobrej
Matki. Najlepszym tego dowodem , gdy owdowiawszy w dość jeszcze
wieku młodem, a będąc dosyć przystojną i do tego panią
znacznych intrat przez zapis dożywocia na całym majątku mego Ojca, tak znacznie po mych stryjach
bezdzietnych powiększonym, łatwo mogła trafić na pretendentów
do powtórzenia związku małżeńskiego Przecież dało się słyszeć
zawsze z dobitnym oświadczeniem, aby z góry uniknąć
pretendentów, że dla dobra dzieci chce pozostać wdową. Choć nie pracą do której
nie była zmuszona potrzebą, ale wrodzoną oszczędnością,
zgromadziła znaczny pieniężny zapas z procentów dożywotnich,
których szczegółowy wykaz znajduje się poniżej przy wykazie
majątku mojego po rodzicach. Zarzucano jej egoistyczne usposobienie charakteru, całem
jednak swem życiem dowiodła, że prócz spokojnego życia, ani
osobistym wygodom ani próżności dogadzać nie chciała. Gdy po
ludziach można żądać zupełnej doskonałości, możnaby jej
zarzucić słabość, że serce jej nie mogło ogarnąć wszystkich wnuków, że
przywiązanie swoje indywidualnie koncentrowała. Wychowaną przy
sobie ukochaną wnuczkę po swojej najstarszej córce Lasockiej,
najstarszą Emilię wydała za bratanka swego Michała Nałęczowa
z Zębowa, reprezentującego w linii męskiej jedyną głowę domu z którego
pochodziła. Dom ten upadły majątkowo słusznie chciała podźwignąć.
Mając tak znaczne fundusze do dysponowania, bez uszczerbku głównego
celu, mogła choć pomniejszymi upominkami, a mianowicie
czulszymi uczuciami serca podzielić
innych wnuków, zwłaszcza z tej samej rodziny. Nie byłaby się
pozbawiła tej pociechy jaka zwykła osładzać przykrości
starego wieku. Lecz i tu, jako naoczny świadek winienem jej słabość
usprawiedliwić, że serce jej nie było tak trudne, aby się nie
dało namówić i skłonność
do sprawiedliwego współczucia dla swej rodziny przez osoby
otaczające, znajdujące się w położeniu zdolnem ją przekonać
o swej bezinteresowności.
W tej Kronice, a której zadaniem jest prawda, uważałem za
rzecz potrzebną nadmienić Wam te uwagi, Kochane Dzieci i Wnuki,
jako nauczkę, że chcąc między rodzeństwem zaszczepić mocne
przywiązanie, a nie osłabiać węzła wiążącego rodziny i
familie, starać się należy, aby wszystkie dzieci i wnuki kochać
bez różnicy i w podziałach majątkowych w niczem nie nadwerężać sprawiedliwości.
Uchybiać bowiem tej zasadzie jest to osłabiać i własną
swobodę i miłość tak potrzebną między rodziną i nie
zapewniać tem samem prawidłowego szczęścia uprzywilejowanemu
dziecku. Komuż mogą być obce tej prawdy przykłady.
Opis powyższy moich Stryjów i Ojca, którzy składają
przedostatnie pokolenie w mojej rodzinie, skreśliłem o ile pamięcią
sięgnąć mogłem, będąc z ich potomstwa najmłodszym. Opis
ten winien zakończyć tym sprawiedliwym sądem na jaki rzetelni
zasłużyli. Przedstawiali
oni ten piękny typ staropolskich cnót obywatelskich, zachowali
do grobu niezachwianą wiarę przodków, wolną od zarazy tych
wszystkich przeciwnych jej maxym, któremi już w tem czasie zaczęła
ogarniać nasz kraj nieszczęsna w swych skutkach Cywilizacyą
Zachodu.
W całej epoce chylącego się do
upadku narodu, podzielali to wszystko co do ocalenia jego i szczęścia
należeć mogło. Żaden z nich nie dał się wciągnąć do
intryg, jakiemi zagrabiający nasz kraj sąsiedzi uwodzili
obywateli. Żaden rząd obcy gnieżdżący się na Polskiej Ziemi,
nie widział z nich żadnego garnącego się do niego po żadne
honory i względy. Zachowali w domach swoich staropolskie
zwyczaje i ten narodowy ubiór tak powszechnie na ówczas
zmieniany, w którym każdy z nich wstąpił do grobu, jakby z sobą grób straconej Ojczyzny zapieczętować
pragnął.
Po upadku Ojczyzny musiało im być zbyt duszne powietrze na tej
nieszczęsnej ziemi, kiedy pomimo to, że wszyscy byli silnej
budowy ciała, w sile wieku poumierali. Staropolską gościnność
umieli połączyć z życiem umiarkowanym, które do końca dni
swoich żadnym nie skazili nałogiem. Pod każdym względem tak w
życiu publicznem jak prywatnem wzorowy z siebie zostawili nam
przykład.
Po moim Ojcu Stanisławie zostało
dwoje żyjących dzieci: ja Ignacy i siostra
starsza ode mnie Józefa
urodzona w roku 1783, a zmarła w Płocku 11 listopada 1845 r.,
mając trzech synów Stanisława, Ignacego i Teodora oraz cztery
córki, które za życia swego za mąż wydała:
 |
Emilię Nałęcz w Zębowie, |
 |
Anielę Machczyńską w
Sosnowie, |
 |
Ludwikę Rościszewską w
Chylinie, |
 |
Mariannę Kleniewską w
Zaborowie. |
Za życia doznała smutku ze
strony córki Machczyńskiej i syna Teodora, którego śmierć właśnie,
gdy miał się żenić, dotknęła ciężką boleścią serce
kochającej matki.
Będąc świadkiem ostatnich dni jej życia, widziałem jak ta
dobra matka otoczona była najtroskliwszym staraniem wdzięcznych
jej dzieci. Zakończyła cnotliwe życie w mieście Płocku,
gdzie osiem lat przed śmiercią zamieszkiwała. O ile sobie umiała
zasłużyć na współczucie mieszkańców tego miasta, najlepszym dowodem tego tłumy ludu
wszelkiego stanu, które towarzyszyły konduktowi i nabożeństwu
w kościele Reformatów w Płocku, miejscu Fundacyi Lasockich i
odprowadzeniu zwłok do rogatek, skąd bliższa familia
odprowadziła do grobu w Miszewie Murowanem.
W końcu przychodzi mi mówić
o sobie, jako pozostałym jedynym synie po mym Ojcu Stanisławie,
którego w siódmym roku mego życia straciłem.
Urodziłem się w dniu 6 grudnia 1793 roku. Jak to wyżej
wspomniałem, oddany byłem przez moją Matkę i Stryja Mikołaja
- mego Opiekuna, do Płomian, gdzie pobierałem początkową naukę
wraz z stryjecznymi braćmi, pięcioma po stryju Onufrym, jednym
po Tadeuszu, a ja byłem siódmym najmłodszym z bratem
Sylwestrem, który był ze mną w równym wieku. Mieliśmy za
nauczyciela Pijara, niejakiego
X. Iżyckiego. Na owe czasy uszedł by pod względem nauki, ale
obyczaje jego były szkodliwe. Stąd przestroga jak rodzice
powinni być baczni w doborze nauczycieli.
Skończyłem lat 10, gdy wszyscy siedmiu braci w 1804 roku, za
czasów Pruskich, odwiezieni zostaliśmy do szkół publicznych
do Warszawy, zwanych Liceum, których Rektorem był Linde, znany
uczonemu światu ze swego słownika. Szkoły te odpowiadały późniejszym
szkołom Gimnazjalnym o sześciu klasach. Umieszczeni byliśmy na
stancyi, czyli jak się wówczas
nazywało na pensyi niejakiego Francuza Maké. Mieszkaliśmy w
domu Starej Mennicy przy Bielańskiej. Za Prus bowiem pieniędzy
w Warszawie nie bito, cały więc ten gmach z dużym dziedzińcem
był na lokatorów wypuszczony.
W następnym roku przytrafił się pamiętny wypadek w czasie
procesyi Bożego Ciała. Plac przed dzisiejszym Wielkim Teatrem i
kościołem Św. Jędrzeja (Kanoniczek) z drugiej strony, był na
ówczas zabudowany w kwadrat drewnianemi domkami i nazywał się
Pociejowem, stąd, że to należało do familii kiedyś znakomitej w kraju Pociejów. Domki
te przez uboższych Żydów zamieszkałe, służyły na składy
wszelkiego rodzaju starzyzny, którą prowadzili handel.
Dzisiejszy ratusz zwany dawniej pałacem książąt Jabłonowskich,
jako też cała ulica Nowo-Senatorska zamieszkała była przez samych Żydów. W czasie
przechodzącej procesyi koło kościoła Św. Jędrzeja, żydek młody
rzucił przez bramę kamieniem i trafił księdza niosącego
Mostrancyę w ręku. Oburzone tem pospólstwo, rzuciło się w to
miejsce i wybiwszy bramę zaczęło mordować Żydów, jakich tam zastało, a następnie
w przyległych mieszkaniach, co dało też powód do rabunków
przyległych sklepów towarnych i szynków żydowskich.
Wzburzenie to trwało dni kilka, w których zapewno do dwóch
setek Żydów straciło życie. Siła zbrojna wojskowa zaledwie w stanie przywrócić porządek.
Przerażeni tym wypadkiem Żydzi, długi czas z wielką pokorą
uchylali czapki z głowy po ulicach, w czasie tym szkoły
publiczne były zawieszone.
We dwa lata po tym wypadku mieszkając z pensyją pana Maké przy
ulicy Niecałej, w domu dziś Jakubowskiego, doczekałem się
wielce ważnego fenomenu, gdy w miesiącu listopadzie 1806 roku,
kiedy nikt o niczem nie wiedział (widać jak komunikacyje były
wówczas utrudnione), Prusacy spaliwszy most za sobą, prowadzący
na Pragę, uciekli z całym
swym garnizonem za Wisłę, zostawiwszy Warszawę własnej opiece.
Musiano z pełnym pośpiechem uformować tymczasową straż
miejską, na kształt gwardyi narodowej dla pilnowania więzień
i porządku miasta. Szkoły zostały zawieszone. Nazajutrz przed
wieczorem usłyszeliśmy trąbkę
wojskową od strony saskiego Placu. Widząc, że Prusaków nie
masz, zdziwiło to nas młodych chłopców niesłychanie, wkrótce
usłyszeliśmy głosy: “Francuzy przyszli”. W ten czas
zaledwo nas zdołano najmłodszych smarkaczów przytrzymać - wszyscy starsi pobiegli na Saski
Plac i Krakowskie Przedmieście przyglądać się Szaserom
francuskim. - była to tylko mała awangarda. Kupcy i Obywatele
porozbierali ich pomiędzy siebie i do zbytku traktowali.
Wkrótce zaczęły nadciągać liczne wojska. Oporczysta zima
trwająca od Świąt Bożego Narodzenia, spowodowała ogromne błoto
na ulicach. Pomimo to tłumy ludzi wszelkiego stanu wychodziły
naprzód naprzeciw kawaleryi idącej pod dowództwem X. Murata,
następnie licznych korpusów piechoty. Łatwo sobie wyobrazić
uczucie w każdym Polaku tej nadziei, że widzą oswobodzicieli
od obmierzłego mu jarzma Prusaków. Piechota francuska miała w
ten czas nisko stosowane kapelusze, a w tej podróżnej postaci wśród
błotnej i zimnej pory roku, nie bardzo wyglądała korzystnie,
zwłaszcza że w szeregach można było postrzegać różnobarwne
płaszcze, a to wskutek ciągłej Kampanii w obcych krajach,
sprawiane po drodze wojsku w krajach Niemieckich. Ale też samo
wojsko, gdy wystąpiło później w paradzie, przybrało inną
postać i odznaczało się łatwością
i zręcznością ruchów. Za przybyciem Napoleona napływ wielki
wojska w Warszawie sprawił wielką drożyznę produktów.
Rewolucja francuska w roku 1789, która otworzyła strumienie
krwi ludzkiej, przy ciągłych od tej epoki wojnach Napoleona,
wywarły wpływ bardzo
niekorzystny na subordynację wojska.
Wskutek tego dawały się słyszeć na Saskim Placu exekucje,
rozstrzelania żołnierzy francuskich. A rabunki po wsiach i po
miastach pod okiem marszałków i generałów spełniane, ćmiły
bardzo pod względem moralnym urok chwały dokonywanych zwycięstw.
Mamy tu przekonanie, że sztandar honoru obok berła Napoleona
zatknięty, nie zastąpił dobrze chorągwi Chrystusa. Pierwszy
symbol obok drugiego w połączeniu tylko, mógłby go był
zapewne od upadku zachować.
Reforma rządu zaprowadziła reformę w szkołach. Język
niemiecki uczony obok polskiego, zastąpiono francuskim. Rektor
lubo Niemiec, ale spolszczały Toruńszczanin, został w miejscu,
lecz wielu profesorów Niemców usunięto. Była to epoka, gdzie
młodzież polska zachęcona przez
profesorów, sercem Polaków, gorliwie przykładała się do
nauki. Lecz liczba 900 młodzieży wówczas w Liceum, przez wstąpienie
do wojska starszych wiekiem, zredukowana została do połowy. Będąc
do Liceum oddany za Prus, mimo wyższego przysposobienia w domu, dla braku języka niemieckiego
przeznaczony zostałem do klasy najmłodszej.
Księstwo zastało mnie w klasie trzeciej, w czwartym roku
naszego pobytu w Liceum, ja i dwu stryjecznych Alojzy i
Sylwester, bo starsi bracia zostali wzięci na wieś, zostaliśmy
przeniesieni na pensyję do profesora Werbusza, gdzie wiele
lepiej żywieni i doglądani byliśmy.
Był to Polak z familii litewskiej, człowiek prawego charakteru.
Na tej pensyi dokończyłem Liceum Warszawskiego. Izba Edukacyjna
przepisał dwuletni pobyt w klasie szóstej dla tych, którzy by
sobie życzyli podać się do examinu tzw. Maturitatio czyli
dojrzałości do słuchania nauk uniwersyteckich.
Trzech nas było, którzy się temu examinowi poddali i byliśmy
pierwszymi, którzy tę Instytucję rozpoczęli. Temi byli:
Konstanty Świdziński, znany
dziś z oddanego na użytek publiczny znakomitego zbioru książek,
na co przez ciąg całego życia pracując, cały prawie swój dość
znakomity majątek poświęcił. (Ta biblioteka przyłączona
została w roku 1860 do biblioteki Krasińskich).
Drugim byłem ja, a trzecim
Wojciech Kołaczkowski. Z pierwszym widywałem się w początkach
i na pamiątkę zachowałem list jego pisany do mnie z Sulgostowa.
Z drugim nie miałem później sposobności ani się widzieć,
ani słyszeć o nim, mówiono mi tylko, że doznawszy prześladowania w Kraju, wyniósł się
w Poznańskie.
W szkołach nie należałem do uczniów z bystrem pojęciem, ale
to wynagradzałem pilnością, czego dowodem, że w najmłodszej
i najstarszej klasie dostałem Premie, które po dwa na każdą
klasę dawano. Były to książki pąsowo oprawne, z napisem łacińskim
złoconemi literami: “Testimonium Studii literaum moramque
Ignatio Chelmicki in Examine Publice Lic. Varsoviensi d. 2
Octobri 1810”.
To premium dostałem w szóstej klasie. Są to mowy Cycerona i
Demostenesa na język francuski tłomaczone.
Ta, którą w 2-ej klasie dostałem, było tłomaczenie
Krasickiego na język niemiecki (było to za Prus) p.t.: “Gesundene
Geschichte”. Książki te obydwie dałem do przechowania mojej
siostrze. Pierwszą po jej śmierci odebrałem i jest w tece przy
tej Kronice, druga dotąd musi być w Miszewie. W środkowych
klasach zdaje się dwa razy na pochwałę publiczną zasłużyłem,
Testimonium Maturitatis znajduje się w Anexie.
Za czasów Księstwa Warszawskiego ustanowioną była szkoła
Prawa i Administracyi, w której nauki na sposób uniwersytecki
wykładano. Pozostawiony byłem w Warszawie dla uczęszczania na
fakultet administracyjny, którego nauk przez półtora roku słuchałem.
Posłużyło mi to głównie do powzięcia wiadomości nauki
Ekonomii Politycznej i poznania
Kodeksu Cywilnego Napoleona, którego wykładu słuchać byli
obowiązani uczniowie z wydziału administracyjnego. W czasie tym
wiele bardzo korzystałem z towarzystwa X-a Kanonika
Szwejkowskiego, późniejszego rektora Uniwersytetu Warszawskiego,
który pozwolił na to, że
mnie na mieszkanie przy nim umieszczono. Lubo nie przyjął na
siebie żadnych specjalnych obowiązków, zawsze jednak wysokie
światło, obyczaje i rzadki rozsądek tego czcigodnego męża były
dla mnie bardzo korzystne.
Po odbytym kursie tej nauki, dla nabrania w praktyce rutyny
administracyjnej, za pośrednictwem szwagra mego Leonarda
Lasockiego, umieszczony zostałem w Łomży pzry bracie jego
Prefekcie wówczas Departamentu Łomżyńskiego. Tam zamianowany
zostałem w Biurze Prefektury jako Asesor w wydziale Sekretarza Generalnego jako nominacyja z
datą 1 listopada 1814 roku dołączone w anexie wyjaśnia.
Kilkunastomiesięczny mój pobyt w Łomży posłużył mi do
obznajmienia się z formami i stylem rządowej administracyi.
Mieszkając w domu Prefekta byłem jego podręcznym sekretarzem.
A że Pan Lasocki był światłym urzędnikiem wypolerowanym na
dworze Króla Stanisława Augusta, pracując na ówczas w
przybocznej Radzie Nieustającej, przytem posiadał talent pięknego
wypisywania się i wymówienia, to wszystko uczyniło mój pobyt tam nie bez korzyści.
Skoro doszedłem pełnoletnościo i żadnego już nie było małoletniego
w naszej familii, wezwany zostałem przez nią do układów
familijnych, co do spadłej na nas sukcesyi po Stryjach. Matka
moja przytem oddała mi majątek ojcowski, wskutek tego stałem
się dziedzicem wsi Dobre w roku 1815-tym, a w następnym kupiłem
od familii dobra Okalewskie, według cen tych majątków poniżej
umieszczonych.
Oddając memu synowi majątek Okalewo, oddałem w porządku
okopertowane Transakcyje wraz z zeszytem in folio, obejmującym
objaśnienia wszelkie interesów i wykaz funduszów majątkowych,
w jaki sposób niemi w całym ciągu mego gospodarstwa pokierowałem,
z tego zamieszczam tu wyciąg wskazujący stan moich funduszów
odebranych po rodzicach, a następnie stan majątku mego podzielony między troje naszych
dzieci z żoną, której posag objęty jest także odzielnym
wykazem.
Stan majątku mego po
rodzicach
Ojczystego
majątku, rachując oddaną mi wieś Dobre za zł 100.000,-
- resztę w kapitale po potrąceniu z niego posagu Matki
złp 60.000,- jako przypisku do posagu, uczynionego przez
mego Ojca - miałem po Ojcu w ogóle |
złp
|
157.244,-
|
po
Matce: Połowa powyższego Jej majątku z dodatkiem urosłych
przez lat 15 dożywotnich procentów do roku 1816 była
mi przeznaczona w ilości, |
złp
|
100.000,-
|
w ogóle zatem po Ojcu i
Matce |
złp
|
257.244,-
|
|
|
|
z
kapitałów po bezdzietnych Stryjach przypadło na mnie |
złp
|
30.807,-
|
1/6
część z ceny 100.000,- z Witoszyna |
złp
|
16.666,-
|
1/6
część z ceny 600.000,- z Okalewa |
złp
|
100.000,-
|
|
|
|
Więc
na kupno Okalewa miałem fudusz |
złp
|
404.717,-
|
a
że za Okalewo dałem w ogóle |
złp
|
621.000,-
|
Miałem
więc długu bez żadnego na niego funduszu |
złp
|
216.283,-
|
nadto
z obowiązkiem płacenia mojej Matce dożywotniego
procentu od Jej 100.000,-. |
|
|
Lubo więc Dobre o 20 tysięcy
drożej sprzedałem, lecz że trafiłem na nierzetelnego nabywcę,
wskutek zatem kosztów procesu i tego co przez wzgląd na jego
dzieci odstąpiłem, nie zostało mi więcej nad to w jakiej
cenie wieś Dobre do działu z moją siostrą przejąłem. Ze
względu na niskie na ówczas ceny majątków, które po tak ciężkich
wojnach ucierpiały, jako też wskutek zupełnego zaniedbania
tego majątku, przez czas familijnej administracyi, zupełnego
ubytku inwentarzy, których przychówkiem familija się dzieliła, wskutek bardzo zaniedbanej
kultury w ziemi i budowli, cena wówczas Okalewa była dużo
przesadzona, dlatego też przez wiele lat następnych znacznie
procentu od wyłożonego na kupno tego majątku nie dostawało.
Oprócz wymienionego długu, byłem
w obowiązku płacenia od całkowitej schedy po mojej Matce dożywotniego
Jej procentu, według dołaczonego tu wykazu, ile go wraz z
siostrą w ogóle opłaciliśmy.
Od
roku 1815 do roku 1825 po złp 10.000,- |
złp
|
100.000,-
|
do
roku 1838 po złp 6.000,- |
złp
|
78.000,-
|
do
roku 1850 po złp 4.000,- |
złp
|
52.000,-
|
Ogółem to czyni
|
złp
|
230.000,-
|
Z tego połowa opłacona przeze
mnie wynosi złp 115.000,- którą mojej Matce wypłaciłem.
Młody będąc, bo zaledwie lat
21 skończonych, bez żadnego doświadczenia, bez najmniejszej
znajomości gospodarstwa, nie znany obcym, jako nowo w okolicę
przybyły, nie doznawszy od nikogo ojcowskiej rady, przy zgodnym
i z natury dowierzającym charakterze - nie mogłem tak
korzystnie poprowadzić jak słuszność wymagała, tyle ważnego dla mnie interesu,
jak umieli kierować nim na swą stronę paru dalszych związkiem
szwagrów, dojrzałych bardzo wiekim i prawnem doświadczeniem
posiłkowani. Nabycie tego majątku w tak trudnych warunkach (do
których tu należy przyjęty przeze mnie warunek w tzry lata po kupnie wypłacenia
całkowitego długu), przy nieznajomości gospodarstwa, bez doświadczenia
w obejściu się z ludźmi, a jednocześnie rozpoczęcia kroków
żenienia się , co miało podwoić wydatki, bez żadnego
rachunku na pomoc posagu żony
- podjęcie się tak obszernego i nieuregulowanego gospodarstwa,
przy słabym zdrowiu, bardzo nieodpowiednim takiemu gospodarstwu
i interesom - wszystko to razem było z mojej strony nadto
ryzykowne, a zatem nieroztropne. Jedna tylko Opatrzna ręka błogosławieństwa, której opieki w ciągu całego
życia doznawałem, zdolną była zasłonić mnie od upadku. A
kiedy dziś spojrzę na zostawiony dzieciom moim majątek - nie
mogę tego przypisać sobie bez odniesienia się do zasług
przodków i rodziców moich, którzy mi majątek widać godziwie zapracowany
zostawili.
Skończywszy 24 lat wieku, dnia
31 stycznia 1818 roku ożeniłem się z Kordulą Lasocką z
Wilkanowa córką Florjana z Matki Nakwaskiej, trzy lata młodszej
ode mnie, którą czystą, bezinteresowną miłością ukochawszy,
wybór zdrowej, silnej i bardzo przystojnej osoby, przedkładałem
nad nastręczające się pod względem posagu korzystniejsze
partyje. Jakoż i to mam do zawdzięczenia Opatrzności, że do
dziś dnia mając ją za towarzyszkę życia, wyboru mego nie żałuję.
Wykonywała bowiem obowiązki
cnotliwej żony i najlepszej Matki, poświęcającej się dla
swoich dzieci przez ciąg całego swego życia z całą abnegacyją.
Przechodzilismy wprawdzie wiele smutnych kolei przywiązanych do
życia tego świata: choroba jej po połogu syna Adolfa, trwająca
dwa lata, z powodu której półtora roku w Toruniu, obok doktorów
zamieszkiwać musieliśmy. Jednoczesnie moja choroba na kamień
nerkowy, dla której trzykrotnie przymuszony byłem jeździć do
Karlsbadu i powtarzać później picie tych wód w Warszawie. Śmierć czworga dzieci, o tyle tylko znośniejsza,
że w ich niemowlęcym wieku, były nieszczęścia w naszym pożyciu
bardzo dotkliwe, przecież obok tych wszystkich krzyżów, w porównaniu
do większych nieszczęść, jakim na tym świecie ludzkość
ulegać musi, cieszymy się nadzieją, że Bóg widocznie
doznawanego błogosławieństwa, w ciągu lat ubiegłych, uchylić
nam nie zechce do końca i dozwoli nam spokojnie i szczęśliwie
zasnąć w Wieczności.
Wykaz funduszów stanowiących
posag
całkowity mojej żony
Aktem
działów pomiędzy moją Żoną a jej siostrą Mioduską
z daty 23 lutego 1825 roku w Wielgiem przez Rejenta
Bronisza spisanym, odebrała moja Żona na swoją schedę
wieś Grodkowo z Grodkówiem, sprzedaną aktem z dnia 5
lipca 1827 roku Kazimierzowi Dziewanowskiemu za sumę |
złp
|
87.200,-
|
za
sprzedane Bony Francuskie po śp. Florjanie Lasockim |
złp
|
6.000,-
|
z sukcesyi z Radzanowa |
złp
|
2.000,-
|
z
sukcesyi po śp. Floryanie Łępickim odbieranej częściami |
złp
|
20.000,-
|
co czyni ogółem
|
złp
|
115.000,-
|
|
|
|
Zdjąwszy
z tego, jak wykazuje Akt działów resztę długów po
rodzicach na Żonę przypadło |
złp
|
5.211,-
|
Przypadło
na czysto posagu mej Żonie |
złp
|
109.989,-
|
Uczynić tu winienem wzmiankę,
że gospodarując na siebie przez dwa lata w Grodkowie, włożyłem
z własnych funduszów już to w budowle, w dopełniony pomiar
geometryczny, uregulowanie włościan z dodaniem na załogi
gospodarzom przyniesionym na Grodkówek inwentarza. W
podniesieniu rolnego gospodarstwa, przez dodawanie z Okalewa
roboczego inwentarza, co wszystko raem wzięte, znacznie przeniosło wartość przypadłego w połowie
inwentarza na moją Żonę, objętego spisem jaki się przy wyżej
wzminkowanym Akcie działow znajduje i który oddałem synowi
mojemu Adolfowi.
Jako nadzwyczajny wypadek, a
zarazem dowodzący wyraźnej opieki Boskiej nade mną, przytaczam
zdarzenie, które mnie trafiło 6 września 1824 roku w
Fabiankach w domu mego stryjecznego brata Romana, wskutek
uderzenia piorunu na dwór tamtejszy, dokąd w przejeździe z
Kujaw zajechałem. Pomimo, że odzież na mnie przez ogień
piorunowy podarta i opalona
została, szkło u zegarka całkiem stopione, tak, że się tylko
w postaci świecącego proszku w kieszonce kamizelki spostrzegać
dało, ciało miejscami na piersiach potryszczone, dlatego że
nie tylko nie utraciłem życia, lecz i na zdrowiu w skutkach żadnego nie doznałem uszkodzenia. Szczegóły
tego wypadku opisane są w dziełu: “Opisanie Ziemi Dobrzyńskiej”
przez W.H. Gawareckiego, jako przytoczony wyjątek z Kuryera
Warszawskiego, o tym nadzwyczajnym przyrodzonym wypadku.
Oboje z żoną ograniczaliśmy się
w gronie rodzinnem i familijnem. Zajęci wychowaniem naszych
trojga dzieci, dwóch córek i syna, odmawialiśmy sobie
wszelkich światowych uciech, o tyle tylko udzielając się światu,
o ile tego ich dobro i sąsiedzkie stosunki towarzyskie wymagać
mogły. Pracowaliśmy dla
nich wedle sił i możności. Jeśliby do ich szczęścia czegoś
nie dostawało, nie mamy sobie nic w tem do wyrzucenia, bo w całem
postępowaniu naszem dla nich, nie zbywało nam nigdy na
najlepszych chęciach i prawdziwem dla ich dobra poświęceniu.
Co do życia publicznego staraliśmy się nienaganne zostawić im
wspomnienie. Dlatego wzywany do posług obywatelskich tak w
prywatnym, jak i w publicznym zawodzie, nie wymawiałem się
nigdy. Po trzykroć przyjmowałem urzęda w władzach Towarzystwa
Kredytowego Ziemskiego,
nasamprzód jako Radca Dyrekcyi Płockiej, przy zawiązaniu tegoż
Towarzystwa, drugi raz na lat dwa jako Prezes tegoż Towarzystwa
w województwie płockim, po trzeci raz jako Radca Komitetu
Towarzystwa w Warszawie.
W pamiętnym roku 1830, tam gdzie szło o dobro publiczne kraju
nie widzieli mnie obywatele ostatnim, dlatego zapewne przez Radę
Województwa Płockiego wybrany zostałem i podany zostałem do
potwierdzenia Rządowi Narodowemu w Warszawie na Prezesa ówczesnej
Komissyi Wojewódzkiej w miejsce usuniętego generała Kobalińskiego, którego gorliwości
o dobro publiczne nie ufano.
Następnie przez Wojewodę Nakwaskiego wzywany byłem do zajęcia
wakującego krzesła kasztelańskiego w Senacie. Były to
zaszczyty przewyższające moje zasługi, wolałem je zatem ustąpić
takim, którzy się o to ubiegali. Mając zaś wyłączną chęć
służenia dobru publicznemu, wolałem zostać na usłudze w
powiecie dokad zarz w początku przez Obywateli do Komitetu w
Lipnie powołany zostałem. Wzywany kilkakrotnie do udziału w
posiedzeniach Rad familijnych,
użyty do symulacyjnego kupna majątku po emigrancie polskim dla
zasłonienia od konfiskaty Skarbu, tych wszystkich usług
obywatelskich Bóg pozwolił dopełnić, tak bez zawodu własnego
sumienia, jako też położonego we mnie zaufania. Żałuję, że
wam nie mogę przy tej
Kronice zostawić dowodów na przytoczone powyżej fakta takowe
bowiem wraz z innymi papierami w roku 1832 zabrane mi zostały z
mego biurka w Okalewie przez nasłanych na ten cel od Generał-Gubernatora
w Warszawie dwóch Oficerów Adjutantów, których to papierów dotąd mi nie zwrócono, a rozsądek
upominać mi się nie pozwalał.
Przytaczam Wam to wszystko Moi Kochani nie dla żadnej próżności,
lecz żeby Was przekonać, że szacunek i zaufanie w
Obywatelstwie można dostatecznie pozyskać przy życiu cichym i
skromnem i miernym majątku, dalekim będąc od sztucznych na ten
cel zabiegów, wystawności i rozgłosu, byleby wiernie wykonywać
obowiazku swojego stanu, byleby nasze postępki miały cechy
przykładnych obyczajów i nieskazitelnej obywatelskiej godności.
Mogę tu z własnego doświadczenia przytoczyć Wam, że taki
stan usposobienia w obywatelu, zwykł sam nieprzyjaciel
uwzgledniać. Wszyscy ci, którzy w Płockiem oddaną sobie wówczas
władzę przywrócenia porządku, przyznać im należy, tę godność
moralną, że nie chciano ich prześladować. Widać, że umieli
swój narodowy interes pogodzić z postępem Cywilizacyi Chrześcijańskiej,
która ich nauczyła, że szlachetnym sercem i sprawiedliwością
jest najskuteczniej i najpiękniej rozbrajać nieprzyjaciół,
zyskując w ten sposób ich serca na korzyść wspólnego szczęścia i porządku.
W powyższym opisie rozmaitych zdarzeń i wypadków, jakie mi się
w kolei dość długiego życia trafiły, postrzegam jak zbiegiem
okoliczności to życie było świadkiem tylu rozmaitych i
zmiennych politycznych Kraju losów.
Miałem lat 10 skończonych, kiedy szczęśliwa gwiazda dla
narodowości naszej zabłysła z wystapieniem na horyzont
polityczny w Europie genialnego Napoleona I. Ale nieszczęśliwa
ta gwiazda wszystkich ówczesnych nadziei, jako łudzący tylko
meteor przeszła ponad głowami naszemi. Doznał kraj nasz w tej epoce wskutek nadzwyczajnych
wysileń wielkich strat materyjalnych. Były one przecież znośne,
bo je osładzały dotykalne już wtenczas nadzieje. A na współczesną
młodzież takowe nadzieje, na stan ich duchowy pośrednio znaczne osposobiły korzyści. Przykład
bowiem poświęceń obywatelskich, obok jednozgodnych dążności
wszystkich stanów w narodzie, tak władz rządowych jako też po
szkołach nauczycieli i przełożonych, obudzał i zaszczepiał w
młodzieży to wszystko co wzniosłe i chwalebne. Obudzali oni zamiłowanie do nauki,
jako środek przy którym można się stać zawsze użyteczniejszym
swemu krajowi. Dlatego na urzędach nie było znane przekupstwo,
wiara publiczna była nie zachwiana.
Daję tu przykład, jak przemawiali owej epoki mężowie, nawet
po upadku Xsięstwa Warszawskiego, do młodzieży, w małym ustępie
z dzieła Xsiędza Staszica “Geologiczny opis Karpat” : Nie
wolno Wam już być bohaterami jakiemi byli Wasi przodkowie, bądźcież
ludźmi oświeconymi, uczonymi, pracowitymi, moralnymi i cnotliwymi, uczcie się poznawać tę ziemię,
która was zrodziła, oddajcie się naukom rolnictwa, przemysłowi,
wynalazkom, coraz więcej przywiązujcie się do tej ziemi,
kochajcie ją i wysławiajcie ją”.
Dlatego to wychowanie z tej epoki Obywateli, wycisnęło na nich
właściwe sobie piętno.
Z upadkiem Napoleona upadły wszystkie Polaków nadzieje. W zesłaniu
na świat tego genialnego bohatera, żaden z najgłębszych
polityków nie potrafi dokładnie wyświecić woli i zamiarów
Najwyższego. Możemy tylko robić wnioski odnoszące się do
Boga, że w wielkich wypadkach, kiedy ludzkość nie może już
sobie radzić, okazują się nadspodziewane zjawiska, albo na
oswobodzenie, albo na przestrogę Jego tajemną ręką prowadzone.
Jakoż historyk francuski Tiers, opisując epokę czasów Napoleońskich,
od czasów wielkiej rewolucji francuskiej 1789 roku, tych samych
myśli używa:
“Był Napoleon wyraźnem narzędziem woli i miłosierdzia
Boskiego, aby powstrzymał tak okropny wówczas rozlew krwi we
Francyi, aby Chrześcijaństwu przywrócił obalone ołtarze”.
Dokonał tego dzieła. Ale czy to z przyczyny, że Bóg nie
doczekał się moralnej poprawy Francuzów, czyli to na ukaranie
pychy osobistej Napoleona, która uniosła go za granice zakreślonego
przeznaczenia jego władzy, upadł i upadkiem swoim dowiódł, że
żaden największy rozum
ludzki, żaden geniusz nic nie znaczy, skoro go odstąpi opieka
Boska, której w postępowaniu swojem przestanie być godnym.
Toż samo przekonanie i myśli napotykamy w pamiętnikach
uczonego Kajetana Koźmiana, gdzie pisząc o epoce Księstwa
Warszawskiego mówi o upadku Napoleona:
“... czytając pamiętniki tego
genialnego bohatera na wyspie św. Heleny pisane, widzimy także,
jak przyznał się sam do winy ostatnich postępków swego
panowania , jak ze skruchą religijnie i przykładnie kończył
życie.”
Kiedy więc dziś widzimy na horyzoncie politycznym Europy występującego
z tak wielką potęga z jego rodziny następcę, mimowolnie nastręcza
się nam myśl, że będzie on mógł być wyobrazicielem
naprawionego ducha Napoleona I, jeśli szczerze na korzyść
ludzkości zechce korzystać
z błędów swojego stryja. Mówiąc o Księstwie Warszawskim nie
można brać za złe Polakom, ze w Pruskiej wynaradawiającej
pozostając niewoli, tak gorliwie nadzieje swoje wiązali z osobą
tego genialnego Bohatera, jak trudno brać za złe tonącemu, który
wyciąga ręce do tego, który mu podaje narzędzie do wydobycia
się z toni. Ale to nam zawsze na sumieniu ciążyć powinno, że
odradzając się politycznie, nie odrodziliśmy w sercach naszych
czystej wiary po naszych przodkach, aleśmy raczej przyjmowali
obyczaje Francuzów, wyzutych
z religii, z czego się wyrażało w następstwie zepsucie
obyczajów. Własne ich społeczeństwo dowodzi, że pomimo tak
silnych we Francyi żywiołów narodowych, przy wyziębłej
wierze religijnej, tak trudno im przychodzi utrwalać w Rządzie
stały porządek i towarzyską
spokojność. Przykład ich rozluźnienia religijnego, następnie
nieszczęsna filozofia Niemiecka, która się w naszą narodowość
wciskać zaczęła, odbiły się widocznie na wychowaniu i
usposobieniu naszych polskich pokoleń.
Tego przykładu z epoki Księstwa Warszawskiego, w którego
czasie pobierałem nauki i wychowanie publiczne, doznałem i ja
niestety wpływu na mojej osobie i jeśli poznałem i naprawiłem
błąd mój w późniejszym wieku, mogę to mieć tylko do zawdzięczenia
zaszczepionej w domowem pierwiastkowem
wychowaniu z dzieciństwa tej iskierki religijnej, która choć później
osłabła, tlała jednak widać w moim sercu, a opiekuńcza
tajemna ręka, której zawsze w mem życiu doznawałem, dozwoliła
rozpłomienić i rozjaśnić w mej duszy tę przyćmioną iskierkę, aby przez nią wydobyć na jaw te
odwieczne prawdy, któremi przyjęto dziś moje serce wolne od
fanatyzmu, nie przestaje utwierdzać we mnie przekonanie, że jak
pojedynczy człowiek, tak całe społeczeństwo, ani w życiu
prywatnem ani w politycznem, odrodzić się nie potrafi, jeżeli mu czysta religijna
wiara nie będzie podstawą. Kiedy więc wspomnę sobie na tę
moją oziębłość religijną młodszego wieku, która była
odbiciem duch owego czasu, nie mogę odżałować mojej ślepoty,
mojej niewdzięczności dla tej tajemnej ręki Opatrzności, której pomimo to doznawałem
w ciągu całego życia. Widać, że Bóg nie przestaje być
Ojcem i dla grzeszników, którzy starają się w sobie pielęgnować
zaród i usiłowania poprawy życia. Bodajby te prawdy trafiały
w dzisiejszej dyplomacyi do Serc Narodów, a kierujący nią monarchowie wzięli
się do naprawy swych dawnych błędów.
Wieleż to dziś europejskich narodowości wygląda od nich
wymiaru sprawiedliwości!
Do największych takich niesprawiedliwości należy rozbiór
Polski. Wyznał to nawet sam tak zwany Fryderyk Wielki, lubo sam
do tego czynu głównie przyłożył rękę. Ale zamieniwszy
zasady chrześcijańskie nie będące wówczas w modzie wygłaszane
przez Encyklopedystów, których był sam głównym zwolennikiem,
łatwo mu było wystąpić z granic sprawiedliwości, na korzyść brudnego egoizmu, dla pychy i
materialnych korzyści. Od czasu tej krzywdy wyrządzonej naszemu
Narodowi, który tak się dobrze Chrześcijaństwu zasłużył, a
który wtenczas właśnie rozszarpano kiedy się brał do poprawy
Rządu i instytucyji społecznych, od tego czasu ciągle widzimy w Europie wojny,
bo rozbiór Polski uświęciwszy prawo mocniejszego, a
zaciemniwszy urok świętości monarchicznego berła, nie mógł
wyrobić innego skutku.
Ten stan moralnej choroby, swym z góry przykładem nie mógł
korzystnie oddziaływać na rządzoną takim systemem społeczność.
Dla tej to przyczyny widzieliśmy w roku 1848 zachwiane trony i
we wszystkich prawie narodowościach widzimy do dziś gorączkowe
wstrząśnięcia, bo prawo mocniejszego w sile pięści
zaszczepione u dołu, nie da się łatwo sprowadzić na drogę legalnej
sprawiedliwości, dopokąd ona w najczystszym blasku nie zaświeci
z Góry. Władza Monarchów, jeśli ją słusznie nazwano od Boga
pochodzącą, musi zastępować Jego władzę na Ziemi, a więc
jest Kapłaństwem, którego powaga powinna opierać się na miłości ludu, nie zaś na
armatach i bagnetach.
Trafnie się wyraził swojego czasu dyplomata francuski (Taylerand):
“Bagnetami można się podeprzeć,
ale na nich zasiąść nie można”.
Ale niestety! Najczęściej
ludzie pychą i egoizmem zaślepieni, nie bacząc na słowa
Ewangelii, że “wszystkich krzywd i niesprawiedliwości Bóg
jest mścicielem”. Te słowa Zbawiciela powinny być dla
wszystkich uciśnionych pociechą w nadziejach. Rozpacz i
niecierpliwość do pomyślnego skutku nie doprowadzą. Mozemyż
Bogu nakazywać czas i prawidła
wymiaru jego sprawiedliwości? Znajdujemy wprawdzie w Piśmie Świętym:
(u Wujka str.1070), gdzie mówi Jeremiel I.: “Grzechem jest
przesądzać wyroki Pańskie”. “Bóg miarą rozmierzył czasy
i liczbą policzył czasy, a nie poruszył ani wzbudził, aż się
wypełni miara przeznaczona”.
We wszelkich więc przygodach naszych należy z cierpliwością
oczekiwać miłosierdzia boskiego i starać się być godnym Jego
sprawiedliwości.
Dożyłem jeszcze jednego zjawiska o którym w Europie, a
przynajmniej w Polsce nie można było o niczem podobnym słyszeć
w takiej jak dziś powszechności. Wszelką wiadomość jaką
mogliśmy mieć o tem, mogliśmy ją tylko znaleźć w Piśmie Świętym
starego Zakonu. Jak np. Prorok Izajasz w Rozdziale 4-tym wylicza
wiele nieprawości Izraelitów i stąd karę od Boga na nich za to, że Go
odstąpili. Grozi im, że Bóg ześle zepsucie na duchownych i świeckich:
“I będzie jak lud tak i kapłan, będą jeść a nie najedzą
się, nierząd płodzili a nie przestali - bo opuścili Pana w
tem, że nie strzegli praw Jego. Wszeteczeństwa a wino i pijaństwo
odejmują serce. Lud mój pytał się drzewa swego, a kij jego
opowiadał mu, bo duch wszeteczeństw zwiódł je i wszeteczeństwo
płodzili od Boga swego”. (Biblia str. 947 Edycja Lipska). Tamże
na stronie 1238 w objaśnieniach proroctwa Jonasza Rozdz. I : “Są trzecie
losy Czarnoksięskie, przez które chcą wiedzieć o przyszłych
rzeczach, albo o tajemnych cudzych grzechach, co kto ukradł, kto
co robił itd., a te były w zwyczaju Pogan jak np. Król Babiloński,
na rozstaju, na początku dwu
dróg, wróżki szukając, mieszając strzały pytał się bałwanów,
radził się drzew”. W rozmowie Proroka Ezdrowa z Aniołem, ten
pytany co do tajemnic Boskich odbiera odpowiedź: “Jak ziemie
kasom jest dana, a morze wałom swoim, tak którzy mieszkają na
ziemi tylko rzeczy ziemskie
rozumieć mogą, a którzy na Niebie - to co jest na wysokości
niebieskiej”.
Dzisiaj ludzie dość już o tym piszą. W Paryżu wychodzi pismo
periodyczne co miesiąc pod tytułem “Revue spirite” wydawane
przez Towarzystwo tego rodzaju, zawiązane za upoważnieniem
Ministerium. Prezydiujący w niem Allan Kordek (Pseumonen przez
ducha mu naznaczone). Reasumując te szczegółowe wiadomości
napisał dzieło “Le livre de esprits”, z którego obszerne o
objawach ducha można wyczytać wiadomości. Zebrałem główne tego autora myśli w osobnym zeszycie,
znajdującym się przy tej Kronice. Tu zaś zamieszczam tylko ogólną
wiadomość: Skąd do nas te zjawiska przybyły i wzmiankę o
rozmaitej o tem opinii. W końcu moje zdanie, jak się tego
wystrzegać mamy, abyśmy w błąd albo jakie nieszczęście nie popadli.
Przedmiotem tego fenomenu są objawy ducha, od których ludzie
przez niewytłumaczoną nam dziś magnetyczną siłę, bo ją
tylko w skutkach widzimy, za pośrednictwem tak zwanych mediów,
jakiemi są: wirujące stoliki, ekierki ołówkiem piszące, książki z kluczami itp. Narzędzia,
odbierają od duchów odpowiedzi na zadane im myślą pytania.
Wiadomość ta przyszła do nas w swych objawach z Ameryki Północnej.
Tam ten fenomen tak zainteresował publiczność, że na
Zgromadzeniu Narodowym Stanów Zjednoczonych postanowiono utworzenie
Komitetu, mającego się składać z teologów, naturalistów,
badaczy praw i nauk przyrodzonych itp. Ludzi kompetentnych, aby
takowy pod każdym względem zbadał naturę tych objawów. Przed
kilku laty wyczytałem tę wiadomość w gazecie krakowskiej “Czas”, ale o
skutku i decyzji tego Amerykańskiego Komitetu nigdzie nie zdarzyło
mi się ani wyczytać ani usłyszeć. Widać, że tak jak i tam
tak i u nas nad to w czem nas Pismo Święte objaśnia nikt nie
dał dostatecznego wyjaśnienia. Dają się tylko słyszeć o tem opinie ogólne.
Ludzie usposobienia więcej materialnego bezwarunkowo nazywają
to głupstwem. Jeśli to mówią z pobudek naprowadzających na
drażliwą dla nich materię - nieśmiertelność duszy - byłoby
to zdanie niewłaściwe. Duchowni, o ile w tem widzą niebezpieczeństwo ludzkie
oraz zasady mogące ubliżać objawionej nam Wierze, słusznie,
że to zakazują. Ludzie zaś porwani prądem jakiejś
nadprzyrodzonej nowości chcieliby dogodzić albo swej płochości
albo żądzy ciągnięcia pośredni materialnych korzyści, do czego nas zawsze czyni skłonnymi
miłość własna, nastręczając schlebiające nam restrykcyje.
Ci zaś źle wychodzą na tym, bo najczęściej pokazuje się w
skutkach, że wchodzą w stosunki z duchami nieczystemi, które
bałamucąc ich umysł zawsze na zawód, a co gorsza i na złe naprowadzić
mogą. Ludzie zaś z duchowem usposobieniem chcą przedmiot ten
badać prosto, tylko jako naukę, mogącą im dokładniej wyjaśnić
przymioty naszego duchowego pierwiastku, ani w niczem ubliżać
nauce Chrystusa. Tę cechę zdaje się nosić na sobie zawiązane
Towarzystwo w Paryżu, o którem powiedzieliśmy powyżej.
Autor dzieła wzwyż przytoczonego, jako Prezydujący Towarzystwa
utrzymuje, że świat duchowy przedstawia się jako towarzystwo
duchów podobne do towarzystwa ludzi na ziemi, w którym są
rozumni i ciemni, dobrzy i źli, słowem obdarzeni podobnież skłonnościami
jaki nam na ziemi przedstawiają ludzie. A zatem na czynione
zapytania duchom, odbieramy od dobrych duchów rady dobre, skoro
one w was widzą intencyje czyste. Jeżeli zaś do pytań powołuje nas ciekawość lub chęć
dogodzenia osobistym widokom, wtenczas te czyste duch usuwają się,
a przystępują duch nieczyste i to swą płochością schlebiając
naszej miłości własnej, w błąd nas wprowadzają i z łatwowierności
naszej czynią sobie igrzyska
śmieszności, tak jak i na tym świecie widzimy często jak źli
ludzie podchodzą i oszukują dobrodusznych i łatwowiernych,
albo czasami lubią się bawić kosztem drugich, tłomacząc postępki
ich ze strony śmieszności.
Autor chcąc swój przedmiot przedstawić z korzystnej strony,
przytacza liczne przykłady, jak te duchy przepisywanymi
lekarstwami uzdrawiały to na kalectwo lub śmierć
zawyrokowanych przez doktorów. Jak czyste duchy, między któremi
odznacza się u niego najwięcej np. duch św. Ludwika, dyktują
najmoralniejsze i najwznioślejsze
nauki. Wszystko to być może, nawet i u nas byliśmy świadkiem
podobnych objawów, które nawet doprowadzały ludzi bezbożnych
do wiary, obowiązków religijnych i moralnych.
Ale obok tego widzieliśmy przykłady, jak duchy podobne trafiając
na ludzi słabego ducha, skłonnych do exaltacyi, przywodziły
niektórych do pomieszania zmysłów, innych do dziwactw, innych
w błąd, tem samem często na szkodę narażały - mamyż więc
tak niebezpieczną i wątpliwą puszczać się drogą dla
szukania jakiejściś prawdy
lub lepszego światła, kiedy światło wiary Chrystusa w Jego
Ewangelijach daje nam dostateczne i nieomylne prawidła,
zapewniające na prawdziwe szczęście nie tylko przyszłego życia,
ale nawet ziemskiego. Autor wprawdzie ostrzega, żeby złych duchów
unikać, podaje jednak słabą
na to rękojmię utrzymując, że przymioty złych duchów tak
samo odgadnąć możemy, jak odgadujemy rodzaj ludzi nie widząc
ich , a słysząc rozmawiających za ścianą, w drugim pokoju -
ależ z duchami jest rzecz zupełnie inna. Widzą one jak na jawie usposobienie naszej duszy, mają
wszelką sposobność korzystania z jej słabości, gdzież szukać
takich i wieluż może ich być, którzyby nie przypuszczając
zdrady, nie dali się uwieść miłości własnej, gdy im podają
jakby osłodzoną truciznę, kiedy my przeciwnie, żadnego ducha ani naszym umysłem
dobrze pojąć, ani zmysłami widzieć nie możemy, choćby się
tu przy nas znajdował. Jeśli zaś duchy dyktują nam piękne
morały, myśli wzniosłe i budujące, przecież to wszystko nie
jest dla nas nic nowego ani nieznajomego, bo to wszystko słyszymy z ambony,
gdzie lepiej rozumiemy rozwijane prawdy Ewangelii, a tem podobne
moralne myśli znajdujemy w przeznaczonych na ten cel książkach.
Zważywszy dalej, że w całej nauce Chrystusa jaką w
Ewangeliach i w całem Piśmie Świętym znajdujemy, w którym On, jak całem życiem
tak w końcu swoją śmiercią męczeńską dowiódł swej
Ojcowskiej o naszą duszę troskliwości. Nigdzie tam nie
spotykamy rady, abyśmy się posiłkowali wywoływaniem chociaż
najlepszych duchów. Owszem w Starym Testamencie, jak to powyżej zamieszczone, wyrzuca
Izraelitom Bóg, że się odnoszą do wieszczbiarstwa. W Nowym zaś
Testamencie napotykamy przestrogi w Ewangeliach, abyśmy się
strzegli sideł złego ducha, który się potrafi przemienić w
anioła światłości, (Św. Paweł do Koryntian w 1.II-m), który krąży w koło
nas, rycząc jak lew, aby chwytać pod swe panowanie zbłąkane
ofiary. Dosyć jest przytoczyć Sakrament Chrztu Świętego jak
mamy się złego ducha wyrzekać.
Z tych wszystkich uwag ten ostateczny wniosek dla siebie
wyprowadzić powinniśmy, że cała
teoria spirytyzmu do niczego dobrego nas doprowadzić nie potrafi.
Z całej bowiem nauki i wiary Chrystusa przekonujemy się, że Bóg
chce naprzód aby z całą ufnością wierzyć w Jego objawienie,
aby żyjąc według zasad Jego nauki w Nim całą ufność położyć
i we wszystkich kolejach i przygodach naszego życia, polecać się
opiece Anioła Stróża, przez którego On wiernie ufającym, za
pośrednictwem łaski Ducha Świętego, wszelką dobrą myśl i błogosławieństwo
udziela. A jeśli w tych badaniach znalazł się szczęśliwy, że
w całej czystości swego sumienia postępując, skorzystał z
dobrej rady ducha i naprawił swe błędy, niech to przypisze
raczej wpływowi Anioła Stróża, który nad ludźmi dobrej woli
zwykł zawsze czuwać.
Ludzie duchowego z natury usposobienia pragnący na tej drodze naukowego zajęcia
dla swego umysłu, niech zwrócą całe swe zdolności i usiłowania
do badania przyrodzonych właściwości magnetyzmu w przekonaniu,
że jeśli będzie wolą Boga na tej drodze dać nam jakieś nowe
światło, czy to na korzyść materialną czy to na korzyść naszego nieśmiertelnego
pierwiastku, dostąpić tego potrafią bez posiłkowania się
duchami, bo wszelkie światło nie od nich lecz wprost na nas
spada za niewidzialna łaską Ducha Świętego.
Osądziłem za stosowne przytoczyć tu także wyjątek ze zdania
zawartego w obszernej rozprawie: “O magnetyźmie” napisanej
przez p.Mabru, którą francuska Akademia Umiejętności uwieńczyła.
Po długich badaniach w przedmiocie tego rodzaju zjawisk,
przyszedł autor do przekonania i uznania, że wszystkie mniemane dziwa, jasnowidzenia istnieją tylko
w urojeniu i opierają się jedyni na niedorzeczności i łatwowierności
natury ludzkiej. Ani tak zwany prąd powszechny ani sonambulizm
sztuczny, ani teoryje magikomagnetyczne, ani wreszcie szkoła
amerykańska, tak głośna od czasów pojawienia się Humego, nie
uszły surowej krytyki p.Mabru, który polegając na własnych doświadczeniach
podejmowanych z biegłym chemikiem D-rem Anzoux, następujące
wyraża zdanie:
-
Magnetyzm zwierzęcy jest
zupełnie niezdolny odkrywać bądź przeszłe lub przyszłe
wydarzenia.
-
Obecny stan magnetyzmu
zwierzęcego nie dozwala magnetyzerowi wywierać jednaki
wpływ na każdej dowolnej osobie.
-
Magnetyzer nie może nigdy ręczyć
naprzód, że u osoby nieznanej nam bliżej z natury,
potrafi wywołać sen magnetyczny znany pod nazwą
sztucznego sonambulizmu, nie może też osobę taką w każdym
razie pozbawić dowolnie czucia.
-
Mimo wszystko co piszą i
twierdzą o zjawiskach tak zwanego jasnowidzenia, mimo
mnogich przytaczanych z różnych stron świadectw i
przykładów, zjawiska te nie istnieją i istnieć nie
mogą.”
Akademia przyznając nagrodę
temu dziełu, tem samem zasady te uznała za zgodne ze swem
przekonaniem. (Kuryer Warszawski z dnia 28 września 1859 roku).
Lubo rozprawa p.Mabru musi
posiadać cechy i przymioty zadowalające rozum ludzki, skoro w
opinii Akademii takie zyskała uznanie, przecież z podanego powyżej
rezultatu i wniosku przez p.Mabru w tej sprawie wyrzeczonego, nie
możemy powziąć wyobrażenia natury magnetyzmu i jego skutków.
Dowodzi on tylko, że wszystkie dzisiejsze objawy nie dają pewności dokładnego
tej siły poznania i zastosowania. Bo gdyby przyszło zaprzeczyć
jej objawom, trzeba by stawić dowody nie istnienia sonambulizmu
tak naturalnego jak sztucznego, czyli zadać fałsz tym, którzy
z objawami tych faktów występują, na co jednak widać p.Mabru dowodów
stawić nie mógł, skoro niektórym indywiduom możność snu
magnetycznego przyznaje. Widać zatem, że jak Magnetyzery tak i
ich antagoniści traktują przedmiot niedokładnie im znany. Nie
daje to jednak prawa do absolutnego sądu, jak się wyraża p.Mabru że
zjawiska te egzystować nie mogą, kiedy może coś leżeć do
czasu w przyrodzeniu siły pary, która nim poznano dokładnie,
tak samo osądzono wynalazcę nawet zpoczątku za warjata, albo
jak Elektryczność, która postawiła telegrafy itp.
Do odkrywania siły nadprzyrodzonej
jaką jest np. przewidywanie bezwarunkowe rzeczy przyszłych, do
tego żaden człowiek rościć sobie prawa nie może i nie
powinien, bo ta władza nadprzyrodzona może być tylko w ręku
Boga, czego nie uczy nas fizyka ani chemia, ale religia i wiara.
Wolno jednak Bogu, jak w tylu innych rzeczach dotąd, uwieńczyć
pomyślnym skutkiem prace ludzkie w dochodzeniu praw
przyrodzonych, nie ich korzyść - do czego może kiedyś ludzie
przyjdą na drodze dokładniejszego poznania własności i korzyści siły magnetycznej.
Jako przedmiot będący w związku z tem co się powyżej o
objawach ducha i magnetyzmu powiedziało, przytaczam zdarzenie,
jakie mi się samemu przed kilku laty trafiło: Zajechawszy na
noc do zajezdnej oberży w mieście Sochaczewie, wieczorem przy
świecy, kiedy sam byłem w stancyi, czując się w zupełnym
zdrowiu, nie czując żadnego gorączkowego usposobienia, któreby
imaginację wywołać mogło, żadnego trunku gorącego nie używając,
opatrzony mocnemi z natury nerwami, z tych wszystkich powodów mogłem się słusznie sądzić
wolnym od wszelkiego przewidzenia - gdy tymczasem nie tylko słyszałem
pociągnięcie po ścianie z trzaskiem, jakby niezwyczajnej
wielkości zapałki, pociągniętej z przyciskiem trzy razy po ścianie
w tym pokoju, ale i widziałem
fosforycznie się świecące łuki dużego rozmiaru, które potem
nikły jak niknie światło zapałek.
Powiedziano mi nazajutrz, że w tej oberży wystrzałem w głowę
jakiś podróżny w numerze odebrał sobie życie niedawno.
Przytaczam tu także jako historyczny fakt tegoczesnych objawów
ducha, który sądząc ze skutku, utwierdza nas w przestrodze
ewangelicznej, że stosunki z nimi mogą być tylko niebezpieczne,
jako pochodzące z objawów nieczystego duch. Jest to wyjątek z
gazety belgijskiej “Indenpendase Belge” z dnia 30 października 1856 roku. Artykuł
korespondenta z Berlina:
“Na wiosnę tego roku aresztowano pewne towarzystwo młodych
ludzi przez ostrożność dla niedozwolonego spisku. Badania
wykazały, że takowy związek młodych głupców polega na
wierze w stoliki wirujące i w stosunki z duchami itp. że pod wpływem
nadchnienia tych tajemniczych agentów, chcieli przywrócić
niepodległość Polski, przeznaczyć króla Saskiego na cesarza
Niemiec, a Prusy ograniczyć do prowincyi Brandenburgii. Pewien
anonim naprowadził na ślad tego śmiesznego spisku. Jakoż wyznanie ich
zapowiedziane było z góry, że wszelkie środki opierające się
temu będą bezskuteczne, że się temu poddać potrzeba. Po
kilku miesiącach zabezpieczającego aresztu, ci zwolennicy
znoszenia się z duchami w polityce, obowiązani byli poddać stan swojego umysłu pod
rozpoznanie doktorów, poczem uwolniono ich z karcącą przestrogą.”
Przy końcu całego tego przedmiotu tyczącego się objawów
duchowych, jak się zdaje za pośrednictwem nieznanej dotąd dokładnie
siły magnetycznej, możnaby sobie uczynić zapytanie, czyli ten
popęd i myśl do badań ducha, jaki Bóg pomiędzy ludźmi w
tych latach objawił, uważać należy wyłącznie według Pisma
Świętego za domiar kary na ludzi za ich ciężkie grzechy,
czyli że jako dobry i miłosierny nasz Ojciec Niebieski, nie chcąc naszego zatracenia na
jakieby nas w końcu ślepota naszego materializmu i uporczywego
racjonalizmu przywieźć mogła, zesłał zjawisko aby nas obudziło
z tej negacji ducha i doprowadziło do pomyślenia, że posiadamy
przecież w sobie pierwiastek niewidzialny,
który nas dla wiecznego szczęścia więcej jak doczesny,
obchodzić powinien. Dalecy powinniśmy być zawsze od przesądzania
wyroków Boskich i środków jakiemi wszechwładna Jego moc i
wola chce swoje na nas wywierać wpływy, ale nie może być
grzechem skoro z pokorą
szukamy śladów Jego miłosierdzia i Ojcowskiej dla nas miłości,
może w skutkach takowe daje się w ludziach spostrzegać dziś
więcej jak poprzednimi laty poczucie do religijnej wiary -
starajmy się więc tylko utwierdzać w nas to wszystko, co by nas mogło uczynić godnymi Jego
opieki i błogosławieństwa.

Jedną z głównych moich czynności
gospodarskich było oczynszowanie wszystkich gospodarzy w dobrach
Okalewskich na wieczność. Myśl tę powziąłem po roku 1830 i
rozpocząłem na ten cel regulacyję gruntów i wiosek tak
zwanych dawniej zarobnych i starałem się przyprowadzić ich
budowle do stanu iżby gospodarzy, jako nowych właścicieli,
stan ich nie zrażał, tem więcej, że w ów czas z tą myślą
nie oswojeni, z pewną obawą do niej przystępowali. Zamiar ten w roku 1845 wchodził w wykonanie, tak
że w ciągu dwóch lat ze wszystkimi wsiami czynszowymi
kontrakta urzędowo zawarte zostały.
Wkrótce okazało się w skutkach, że i gospodarze byli bardzo
kontenci i kultura ziemi po folwarkach zaczęła się widocznie
podnosić, bo utrzymanie dotąd budowli i dachów do
stukilkudziesięciu gospodarzy należących, ogałacało folwarki
ze słomy, niszczyło lasy i dozór gospodarstwa folwarcznego,
pociągały fabryki po wioskach gospodarskich prowadzone. W ten
sposób nie tylko obiedwie strony
wiele zyskały pod względem materyjalnym, ale uważałem ten
stan dla włościan jako korzystny pod względem moralnym na nich
wpływający, bo przy własności posiadanej ziemi, z prawa
przyrodzonego jakie w nas leży, w takim człowieku prędzej się
obudzi poczucie umiłowania
rodzinnej ziemi i przywiązanej do niej narodowości.
Będąc pierwszym w okolicy, który na tych warunkach myśl tę
wiecznego oczynszowania przeprowadził, mogłem niedopatrzeć
tych wszystkich niedokładności, z czegoby drudzy w następstwie
korzystać mogli, zawsze korzystne tego dotąd przedstawiają się
skutki, a zwłaszcza kiedy polityką ówczesnego rządu było poróżnienie
właścicieli ziemskich ze swemi Włościanami, skąd też gdzie
indziej powszechnie mniej więcej przykre trafiały się zajścia.
W roku 1853-cim zdawszy całkiem
gospodarstwo dzieciom, uczułem się w potrzebie obmyślenia
sobie jakiegoś zajęcia, któreby w miarę moich słabych sił i
zdolności, mogła stać się w czemkolwiek użyteczne. Od dawna
to postrzegłem, że osłabienie w nas wiary religijnej jest źródłem wiele złego jakie daje
się widzieć w naszem społeczeństwie. W duchu więc narodowym
i z czystych pobudek, wzięłem się do czytania odpowiednich
temu celowi książek, które mi następnie posłużyły do
napisania książeczki p.t. : “Uwagi i myśli zmierzające do udoskonalenia moralnego”. (Jeden
egzemplarz tej książki znajduje się w Anexach do tej Kroniki,
w którym znajdują się dopisane wyjątki z pism znakomitego X.
Antoniewicza).
Tę książkę, zachęcony opinią osób kompetentnych oraz
cenzury duchownej, dałem w roku 1859 mym kosztem do druku, aby
przez to uzyskać większy fundusz. Przeznaczyłem go jako mały
początek do rozpoczęcia myśli, zebrania kiedyś funduszu większego
do wybudowania szpitala w Rypinie, na którym to zakładzie tak
potrzebnym w tej obszernej
okolicy zbywa. Zdaje się, że Bóg zaczyna uwieńczać tę myśl
pomyślnym skutkiem, kiedy w przeciągu roku fundusze te wskutek
następnych ofiar obywateli, dozwoliły już uczynić projekt
rozpoczęcia budowli z przyszłą wiosną 1861 roku. Żałuję
tylko, że wiekiem już obciążone
słabe siły moje, nie dozwalają mi tak jak bym sobie życzył
popierania tego zamiaru w gronie ustanowionego na ten cel
Komitetu - ale mam nadzieję, że przy pomocy Boskiej, gorliwość
młodszych osób tego obywatelskiego Komitetu pomysł ten do pomyślnego doprowadzi skutku.
Nie mniej przyjemne zatrudnienie podała mi myśl spisania Wam
moi Kochani tej Kroniki naszego familijnego domu. Ta rodzinna
pamiątka lat ubiegłych, późniejszym zwłaszcza pokoleniom może
nastręczyć nie tylko przyjemną rozrywką, ale razem i pożytek
dla Was wszystkich, jaki wiek stary, zaczem doświadczeńszy podać
może pokoleniu młodszemu, jak to obszernie na wstępie tej
Kroniki wystawiłem.
Ostatnią czynnością i najważniejszą, bo dotyczącą losu
moich dzieci, było rozporządzenie pomiędzy niemi majątku jaki
im oboje z moją żoną zostawiliśmy. Gdy syn nasz Adolf w roku
1859 uskutecznił zamiar ożenienia się z Władysławą
Karnkowską, córką po Gabryelu Karnkowskim ze Świętosławia,
postanowiliśmy wraz z moją żoną sprzedać mu majątek dobra
Okalewskiego, przytem uczynić
jednocześnie rozporządzenie oznaczonych sched dla każdego z
naszych dzieci po dwakroćstotysięcy złotych. Zawarty na ten
cel Akt Urzędowy z dnia 26 maja 1859 roku w Okalewie przez
rejenta z Lipna Walęckiego spisany, warunki sprzedaży dóbr Okalewa synowi naszemu Adolfowi,
oraz wyznaczenie sched posagowych dla dwóch córek naszych Maryi
Stadnickiej i Karoliny Chełmickiej w szczegółach obejmuje, których
akt w Extrakcie urzędowy, jako pierwszy wypis przy niniejszej
Kronice w Anexach znajduje się.
Osądziłem tu także za rzecz stosowną wyjaśnić i
usprawiedliwić powody, które nas jako rodziców ród swój
kochających, skłoniły do rozporządzenia prawem nam służącej
części rozporządzalnej naszego majątku, na dalszą korzyść
naszych wnuków Imienia Chełmickich. Jak to obejmuje Akt spisany
przed rejentem St. Kuczborskim w Warszawie pod dniem 29 października
1859 roku a do tej kroniki w oryginale dołączony. Każdy
przyzna, że w kraju w którym nie egzystują Majoraty (za któremi
ja tu bynajmniej nie przemawiam)
najznakomitsze majątki, tem więcej szczupłe szlachecki, muszą
się z czasem do tego stopnia rozdrobnione, że późniejsze
pokolenia widzą się pozbawione, nie mówię już o majątku,
ale nawet możności pobierania nauk, szczególnie wyższych,
przez które mogliby się stać
użyteczniejszymi krajowi i podtrzymać zubożałe rodziny od
skraju nędzy, za którą idzie zwykle upadek moralny. Nikt więc
tu tej myśli o próżność tem mniej o arystokratyczne widoki,
posądzać nie może. A jeśli myśl tę cechuje życzliwość
dla swego rodu, nie może to
być grzechem ani w obliczu Boga ani w obliczu ludzi, jeśli na
tej pamiątce familijnej żadna krzywda ludzka nie ciąży, jeśli
jest czystym owocem pracy i oszczędności.
Czyżby lepiej ten miał dowodzić przywiązania do swej
rodzinnej ziemi, nie mówię już ten, któryby używając sam,
ale ten nawet, któryby używając sam, obojętnym się stawał
na los swego potomstwa? A jeśli nikomu zazdrościć się nie
godzi, tem więcej rodzina nasza nie zasługuje na to, gdy jak ta
sama Kronika wyjaśnia, od pięciu wieków sięgając, żaden z przodków
naszych, chociaż byli w posiadaniu znacznych ziemskich majątków,
nie znalazła się, któryby upojony pychą, wynosił się nad
braci, sięgając do senatorskich krzeseł aby się w nich
rozpierał i z góry patrzeć na drugich - ale wielu z nich na posługach krajowych, nie
tylko nie zawiedli Zaufania Publicznego, ale w miarę sił swoich
dali dowody bezinteresownego poświęcenia się dla Ojczystego
Kraju. X-two Poznańskie, Szląsk, Luzacya, Zachodnie Prusy,
Czechy, Galicya, itp. Są najlepszym dowodem jak Zachód Europy naciska
wynarodowieniem Krajów Słowiańskich. Takie Stypendya do
Ojczystej Ziemi przywiązane, przedstawiają w swoim rodzaju
zaporę moralną bez krzywdy praw Boskich i ludzkich. Należy tu
dodać, że użyty fundusz na takowe Stypendya nie tylko nie pozbawił naszych Dzieci
przyzwoitego ich stanowi utrzymania pod względem osobistych
potrzeb, ale i pod względem reprezentacji Obywatelskiej,
wszystkie na nie mniejszym stanowisku jak ich poprzednicy
postawieni zostali i w równie nie mniejszym posiadaniu własności ziemskich
pozostali. Z tego się pokazuje, że ciężar ten stypendialny za
bardzo lekki i zawsze bardzo korzystny dla rodziny uważać należy.
Wszyscy więc w ogólności, którzy bezinteresownie na ten nasz
postępek zapatrują się, uznają go pod każdym względem za
chwalebny. Bo ze strony rodziców mógłby być wtenczas tylko
niewłaściwy, gdyby przez uronienie ojcowizny albo przez inne
okoliczności, nie dali dzieciom funduszu odpowiedniego
utrzymania ich stanowi. Te wszystkie objaśnienia tak obszernie i szczegółowo przytaczam tu
dlatego, że dają się jednak słyszeć niektóre osoby, które
żadnym dowodem nie usprawiedliwiając, ten czyn za
niesprawiedliwy ze strony rodziców dla dobra swych dzieci uważają.
Bo jeśli przez to dają do zrozumienia , że to chcą uważać za szczęście, gdy kto ma
więcej nad rzeczywistą potrzebę według swego stanu, ażeby mógł
przez to więcej używać świata, a najczęściej żyć kosztem
przyszłych pokoleń, zapominając, że ta zasada mylną zupełnie
okazuję się w praktyce. Wiadomo bowiem, że potrzeby ludzkie zwykły wzrastać
w miarę przybywających funduszów, zwłaszcza gdy te odbieramy
bez pracy. Z tego źródła wyradzać się zwykłą w ludziach
pycha lub próżność, które jak powszechnie w praktyce widzimy
nie do szczęścia lecz do upadku prowadzą. Obok tego wystawmy sobie, jaki to
liczny szereg w naszym narodzie napotykamy zamożnych kiedyś
rodzin, których następne pokolenia przyszły do tego stanu ubóstwa,
że pozbawione zostały nawet funduszu potrzebnego do takiego
przynajmniej ukształtowania umysłu, któreby ich od nieznanego dawniej
niedostatku zasłonić mogło. Pomimo innych nadzwyczajnych
wypadków, któreby ten stan ubóstwa sprowadzić mogły - samo
rozradzanie się pokoleń przez rozdrabnianie się funduszów
przywodzi do niedostatku. Wiemy przytem jak trudno w uczciwy sposób do fortuny
przychodzić. W takich to wszystkich wypadkach, jakże to błogo
jest zubożałym pokoleniom, gdy oszczędnością i czystą pracą
zebranym funduszom na stypendyja, znajdą sposobność umysłowego
ukształcenia, gdy w ten sposób znajdą się w możności być użyteczniejszym
Krajowi i rodzinie. Moralnem życiem wykonywać obowiązki swego
stanu, wykonywać obywatelską i religijną cnotę, której
warunki są tak trudne przy niedostatku. Wreszcie, jakże to często
daje się wśród ludzi postrzegać, że umysłowo i duchowo dobrze kształceni,
przy mniejszych dostatkach pędząc mniej okazałe życie -
doznają w skutkach swobody lepszej i prawdziwszej nad tych, których
fortuna miękko na zbytkach wychowuje i pieści. Nie podpada to
żadnej wątpliwości, że jak niedostatek, tak większa nad stan obfitość,
zarówno zwykłych ludzi do upadku moralnego prowadzi, zaś przy
mierności łatwiej się od tech skutków zabezpieczyć możemy.
Sama zazdrość ludzka nie tyle przy mierności zwykłą zatruwać
życie. Te prawdy bardzo pięknie streścił w czterech wierszach swego poematu
o Stefanie Czarneckim - Hetmanie, Kajetan Koźmian w pieśni 7-ej:
“Mierność nie chciwa
bogactw, nie trwożna ubóstwa,
Wznosi dusze śmiertelnych i zbliża do Bóstwa,
Gliński i Zebrzydowski z pysznych wyszli gmachów,
Czarnecki i Kościuszko z
pod słomianych dachów.”
Według osób kompetentnych
warunki i sposób w jaki ten fundusz edukacyjny zawarowany został,
nie przedstawiają obawy aby kiedy w swym celu uszkodzony lub
prawym sukcesorom mógł być usunięty.
W powyższych trzech stypendyjach znajduje się jedno duchowne,
łatwo powinniście natrafić na myśl jaka mnie do tego skłoniła.
Stan duchowny skoro mu towarzyszą właściwe przymioty, które
bez odpowiedniej oświaty osiągnięte być nie mogą w zupełności,
jest stanem mogącym się najwięcej
zasłużyć dobrze, nie tylko w gronie rodzinnem, ale i całemu
społeczeństwu, jak tego znajdziecie obszerniejszy wykład w książeczce
mojej p.t. “Uwagi i myśli itd.” W rozdziale o powinnościach.
Koniecznym jest warunkiem dla tego stanu, aby posiadając cechę lepszego domowego wychowania,
przewodniczył społeczeństwu na drodze moralnej, obyczajami i
odpowiedniem światłem. Usposobienie naukowe nieodzowne musi być
do tego celu podstawą.
Już ta ostatnia czynność nasze Kochane Dzieci, w której byśmy
radzi Wam dowód nawet w Waszem potomstwie, naszego
rodzicielskiego przywiązania,. Ale najlepsze i najrozsądniejsze
czyny ludzkie spełzną na niczem w skutkach, jeśli im błogosławieństwo
z Góry towarzyszyć nie będzie. To błogosławieństwo zaś na
tem głównie polega, aby w
rodzinie panowała nie tylko zgoda, ale i najszczersza miłość
- bo sam Bóg zapowiada (Ewangelia Św. Mateusza), że: “Ani
rodzina ani żaden dom w rozdwojeniu nie ostoi się”. Podobnie
Ozyaszu proroku: “Rozdwoiło się serce ich - teraz poginą”.
Dalekożby Wam Kochane Dzieci
przyszło szukać przykładów tego Boskiego dla ludzi wyroku?
Polecenie tej czynności i całego
losu rodziny Opiece Boskiej
Boże Wszechmogący! Boże
Dobroci i Miłosierdzia! Składam Panie przed oblicze Twoje całą
czynność naszą w rozporządzeniu między dzieci nasze, naszego
mienia jakiem nas dobroć Twoja Panie opatrzeć raczyła. Pragnę
z całej duszy, aby to wszytko com uczynił było zgodne z Twoją
świętą Wolą, aby było wiernym dopełnieniem obowiązków
jakie dla rodziców przepisałeś.
Zdaje się, że Cię tu Panie w niczem nie obraziłem, bo
sumienie żadnej mi nie czyni przestrogi. Ale czy może być jaka
czynność ludzka dokładna i trwała, jeśli Twego błogosławieństwa
nie pozyska. Z całą więc pokorą jako nieudolny i niegodny
Twej łaski grzesznik, w miłosierdziu Twojem tylko całą pokładając
ufność, podnoszę głos mój błagalny do Ciebie Ojcze
Przedwieczny, racz temu rozporządzeniu i nadal błogosławić.
Racz najodleglejszym pokoleniom naszym nie usuwać łaski Ducha
Świętego, któraby im na tej śliskiej drodze ziemskiej pielgrzymki przyświecając wiodła
do szczęścia tak w doczesnem jak przyszłem życiu.
W rozmaitych przerwach czasu pisząc
powyższą Kronikę - dokończyłem w listopadzie 1867 roku.
Ignacy
Chełmicki
syn Stanisława
i Klary z Nałęczów
Przepisano z zachowaniem
oryginalnego stylu, ortografii i interpunkcji z kopii, będącej
własnością p. Krystyny Falęckiej z Warszawy
( - ) Maria Różycka siostra Jana
Ziemowita Chełmickiego
Warszawa 15 marca 1992 r.
Początek strony
|